Po 16 tomach – bo 17. jeszcze do mnie nie dotarł – mogę powiedzieć, że "Żywe trupy" to dobra, całkiem wciągająca seria, której zdarzają się wielkie momenty. Ale nie brakuje też wad. Kirkman postawił na psychologię (mniej lub bardziej powierzchowną), raz na pewien czas fundując czytelnikom terapię wstrząsową. Na początku to się nieźle sprawdzało, tym bardziej że podrzucał równolegle tropy, które sugerowały, iż stopniowo będzie rozwiązywana zagadka pojawienia się zombi. Niestety szybko zombiaki stały się kukłami do mechanicznego odstrzału, tudzież sprawcami dość poważnych problemów, kiedy autor uznawał to za wygodne. Przez Kirkmana Rick dużo stracił na naturalności, stał się raczej postacią deklaratywną, czy dosadniej – apodyktycznym dupkiem. Mam też pretensje do scenarzysty o to, że w "Żywych trupach" jest sporo nielogiczności, naginania, patosu i wtórności.
Kolejny problem to Charlie Adlard – jego umiejętności są średnie, rysuje monotonnie, rzadko wychodząc poza utarte schematy.
O polskim przekładzie pisałem w innym temacie.