krótko, bo szkoda czasu: czuję się tym komiksem zawiedziony i zrobiony w bambuko. bo to straszna miernota jest. kupiłem dziś rano, przeczytałem i pomyślałem: "Nie, zaraz, chyba nie do końca zrozumiałem". przeczytałem więc raz jeszcze. nie pomogło. przed chwilą przeczytałem po raz trzeci i stwierdzam: nie wiem, niestety, o czym jest ten komiks, dla kogo i po co. jeśli miał być eksplozją radosnego natchnienia autora, to sorry, ale w tych czasach podobne wynurzenia nadają się jeno na bloga (owszem, nazwa za długa, a komiks za krótki, i nie - nie jestem zadowolony), a nie po to, żeby wykładać za nie kasę - nadmienię na marginesie, że prawdopodobnie tak samo czułbym się wychu*any, gdybym zapłacił za Boliblog i zobaczył, że zawartość wisi w sieci... strasznie wpieniają mnie rysunki Śledzia. o ile w OS pokazał, że potrafi narysować i z jajem, i (niemal) realistycznie, co wyglądało naprawdę fajnie, to NSS było pierwszym takim krokiem ku niechlujności i przegięciu. okej, jakiś to styl jest, nie da się zaprzeczyć. ale mnie ten styl męczy i zniechęca. po przeczytaniu drugiej części NSS, która wydała mi się znacznie słabsza niż pierwsza, świeża (ideałem byłoby nie wydawać tej "sagi" w odcinkach, a w całości), postanowiłem spróbować raz jeszcze - a może okaże się, że to genialne dzieło? nie okazało się i gdybym posłuchał intuicji i oglądając w sklepie trzymał się pierwszego wrażenia, które podpowiadało: "Nie kupuj, to chłam", byłbym teraz bogatszy o 12 zeta (z rabatem w CK). Wartości rodzinne, jak większość komiksów, które ostatnio kupuję, lecą na Allegro...