Jezu, ale nie wiem kto zmiksował młodego Romitę do dzieła Gaimana. Styl tych panów pasuje ze sobą jak pięść do nosa. W ogóle, Romita Jr to chyba mój ulubieniec, zaraz po Dillionie. Te jego postacie takie proste są, ani trochę nie pasuję do podniosłego, patetycznego i natchnionego, wręcz magicznego klimatu opowieści.
A cała historia nawet fajna, ale na raz lepiej jej nie łykać. Powoli się rozkręca, a jak już się rozkręci to też bez rewelacji nie jest, mimo to ładne zakończenie, a całość mile pokombinowana. Może dlatego, że wiele Gaimana nie czytam to dosyć mi przypadło to opowiadanie do gustu. No i w ogóle lubię mainstream, a tutaj mimo że ekipa nowa, to jechać superbohaterami na kilometr. Właściwie jedyne co Romita Jr dobrze rysuje to Iron Man.
A i tak jeszcze na koniec, gdybym zobaczył okładkę w wykonaniu tegóż Romity, w życiu bym nawet w łapy nie wziął tego komiksu, dobrze że kto inny narysował naprawdę ładne covery.