Ale z tego Dreada jest cham.
Poszedłem do niego na metę a tu się okazuje... że go nie ma. Zimno, deszcz pada a ja strasznie głodny. Musiałem żreć pizzę na ławce w parku, jak jakiś bezdomny.
Potem poszedłem sobie oglądać świetliki nad Odrę. Cokolwiek czaroziejskie zjawisko.
Teraz siedzę u niego a on ze swoją laską wszamiają romantyczną kolację przy świecach. Rzeczona laska nuci marsz imperialny pod nosem.
W ogóle nie mówcie mu, żee to piszę.