Skoro jestem wywołany do tablicy, to odpowiem
Od razu jednak zaznaczam, że nie wchodzę w internetowe dyskusje na temat jakości naszych tłumaczeń - z tego nigdy nic dobrego.
Jeśli ktoś ma jakieś konkretne uwagi, zachęcam do przesłania ich na priva, zawsze chętnie posłucham wszelkich rzeczowych opinii. Również zapraszam do bezpośrednich rozmów na imprezach komiksowych.
Dlaczego "yhy", a nie "mhm"? Odpowiedź jest dość prosta. Mówimy pewnie o tym samym dźwięku, jednak inaczej go zapisujemy. Spróbujcie wymówić "yhy" nie otwierając ust, bardziej nosowo i uzyskacie dźwięk który jedni będę słyszeć jako "mhm", inni jako "yhy". Osobiście przedkładam "yhy" nad "mhm", gdyż jest bardziej jednoznaczna i bardziej pasująca do języka polskiego. "mhm" jak dla mnie może być czasami odbierane jako zastanawianie się - zwłaszcza "mhmmm". "yhy" nie powinno być odbierane jako coś głupkowatego, chyba że postać z otwartą paszczą będzie mówiła "yyyhhhyyy"
Jeśli zaś będzie to zwykłe przytaknięcie, raczej będzie to wymawiane bardziej przez nos, niż z głębi gardła.
Kwestia języka polskiego - bardziej naturalnie brzmią wyrazy, w których mamy samogłoski (aha, oho, eche - schemat samogłoska/spółgłoska/samogłoska), my Polacy mamy problem z wyrazami z małą ilością samogłosek.
Może to moje indywidualne preferencje, ale tak można to tłumaczyć.
Kolejna sprawa - tłumaczenie nie polega "na dostosowaniu obcego tekstu dla odbiorcy w zupełnie innym kraju". Bynajmniej nie w pełnym znaczeniu słowa "dostosowanie", które praktycznie jest synonimem "adaptacji".
Tłumaczenie, najkrócej rzecz biorąc, polega na przeniesieniu tekstu (tekst w szerokim znaczeniu - czyli mieści się w tym również komiks, film itd.) "a" z języka "A" na tekst "b" w języku "B". Jednak dochodzą inne warunki, nie zawsze wszystkie spełnione, z których najważniejszy jest ten, że odbiorca powinien uzyskać te same doznania estetyczne (jeśli chodzi o literaturę czy komiks) przy jednoczesnym zachowaniu wierności tekstu.
Teksty japońskie są znacznie bardziej nacechowane kulturowo (przynajmniej w naszym odczuciu) niż amerykańskie czy francuskie. Przejawia się to często (może nawet najczęściej) w sposobie w jaki zwracają się do siebie postacie. To, co czasami uznamy za plastik, wynika z pewnych konwenansów i ustalonych norm.
Chociażby przytoczone tutaj przytakiwanie. W języku japońskim rozmawiając trzeba non-stop przytakiwać rozmówcy. Nie oznacza to, że się zgadzamy, ale że słuchamy. Tych przytakiwań w tekstach japońskich jest o wiele więcej niż w angielskich.
I tutaj się pojawia podstawowa różnica pomiędzy tym, co my robimy - tłumaczeniem, a adaptacją, która jest czymś normalnym w wydaniach amerykańskich. Jeśli postać przytakuje w wersji japońskiej 100 razy, to tak będzie w naszym wydaniu. W adaptacjach amerykańskim redaktor (z reguły osoba, która nie zna japońskiego) czyta tekst i mówi - "my tak nie mówimy, ma być najwyżej 25", czego efektem jest, że w 75 pozostałych dymkach tekst jest zmyślony. Poza tym dochodzi "ubarwianie" wypowiedzi, a w ekstremalnych przypadkach nawet zmiana wydźwięku tekstu.
Nie oznacza to, że robimy tłumaczenie 1 do 1. To jest może i wykonalne w wypadku języka angielskiego, ale nie japońskiego. Konstrukcja zdania, specyficzne zwroty, to wszystko musi być zmienione, inaczej nie nadawałoby się do czytania. Nawet zwykłe słówko "Hai" - słownikowe znaczenie "tak". Będzie tłumaczone na wiele sposobów - "tak", "dobrze", ale nawet "W czym mogę (panu) pomóc."
W wielu wypadach można się zachwycać adaptacjami. Jednak człowiek czuje pewien niedosyt, gdy biorąc oryginał okazuje się, że ta historia jest zupełnie inna. Najlepszym przykładem jest Biblia i ogólnie wiara chrześcijańska. Inuici mają Bożą Foczkę. A w Afryce, należało zmienić fragment, gdy chorego spuszczano do domu przez dach, bo tam wszystkie dachy są spadziste i nie jest to możliwe.