Spełniając swoją obietnicę złożoną po śmierci Taniguchiego Hanami wydało "Idącego człowieka" - jeden z jego najsłynniejszych tytułów, ceniony zwłaszcza w Japonii.
Nie spotkałem się nigdy z komiksem, który lepiej odpowiadałby estetyce, czy raczej filozofii Ukiyo-e. Postać (w gruncie rzeczy anonimowa - nie znamy jego imienia, nazwiska, zawodu, wieku itd.) wychodzi z domu i podąża w jakimś kierunku. Wieje wiatr, pojawia się jakieś zwierzę, wymieniane są uprzejmości ze spotkanym przechodniem... Nic się nie dzieje. A zarazem cyka jakiś kosmiczny zegar.
Z tych kilkunastu sytuacji możemy zbudować sobie jakąś charakterystykę tytułowej postaci (i jego żony, a może siostry?), ale w zasadzie nie musimy. Równie dobrze możemy tylko kontemplować estetykę krajobrazów, sposoby przedstawienia przyrody w ruchu, panującą wokoło ciszę i spokój.
Dla Europejczyka jest to więc komiks niemal eksperymentalny...
Dlatego z pewnym zakłopotaniem muszę wyznać, że zabrakło mi tu jednak choć odrobiny dramaturgii (której dopatrzyłem się nawet w "Samotnym smakoszu"!), jakiejś fabularnej spójni, jakiegoś zagrania na emocjach. "Idący człowiek" pozostaje dla mnie pięknym przedmiotem, ale nie zachwycił, nie porwał mnie tak jak (również bardzo przecież subtelne i kontemplacyjne) "Zoo zimą", czy "Odległa dzielnica".
Widocznie na Ukiyo-e w takim stężeniu jestem nie dość wrażliwy.
Dodam też, że zamieszczone w tomie trzy dodatkowe krótkie komiksy Taniguchiego rzekomo podobne do "Idącego człowieka" były moim zdaniem o wiele słabsze i w zasadzie zbędne.