Nigdy nie byłem tak rozdarty przy ogólnej ocenie anime. Nigdy też chyba nie miałem takich problemów, by się przez serię przebić. Na Nanę i jej 47 odcinków potrzebowałem dobrych dwóch miesięcy.
I to nie jest wcale tak, że Nana mi się nie podobała - wręcz przeciwnie, była zaskakująco dobra. Była też jednak czymś, co w pewnym momencie pozwoliłem sobie określić mianem antyanime. Bo praktycznie od zawsze japońską animację postrzegam w kontekście skrajności i hiperboli, które szare i wypełnione pracą życie japończyków, miałoby ładnie podkolorować i udekorować pozytywną energią. Coś na kształt funkcji terapeutycznej.
I w tym kontekście Nana zupełnie się nie odnajduje. Pomijając może początek serii, który zresztą mgliście już pamiętam, historia prowadzona jest w bezlitośnie naturalny i dojrzały sposób. Każda z postaci boryka się z jakimiś problemami, każda nakreślona została z niesamowitą precyzją i dokładnością, bez zbędnego idealizowania. Przykładem tego może być jeden z drugoplanowych bohaterów, który mimo piętnastu lat, pali papierosy i pije alkohol, które zresztą nie są jeszcze głównym świadectwem jego zdemoralizowania. Przyznam, że kiedy to zobaczyłem, byłem w ogromnym szoku. Nigdy, ale to przenigdy do tej pory, nie widziałem jeszcze, żeby w którymś anime odważono się pokazać osobę nieletnią z papierosem a i łamanie tabu alkoholowego miało miejsce może w dwóch seriach.
Do tego bardzo przyziemne podejście do tematyki seksu, do tematyki związków, do kwestii marzeń i ich realizacji, jak i ukazywanie kondycji psychicznej bohaterów, którzy zmagają się z problemami, z których nie ma tego dobrego wyjścia, nad którym zawieszonoby tabliczkę "happy end". To wszystko sprawia, że Nana jest niesamowicie wyjątkowa i oryginalna. A takie serie w większości zwykłem oceniać śmiałymi 10'tkami, bo w końcu to one pchają cały rozwój animacji do przodu. Wskazują nowe rozwiązania i możliwości, czy to fabularnie, czy pod względem graficznym.
Pozostaje tylko ten problem związany z etykietką antyanime. Bo w rzeczywistości nie szukałem niczego poważnego i zmuszającego do refleksji. Oglądając animu przed snem, wolałbym kłaść się w dobrym humorze, niż zastanawiając, czemu w życiu nie wszystko musi iść po naszej myśli. Pod tym względem Nana śmiało mogłaby być książką, film zresztą podobno powstał, nawet dwa.
Pomiędzy kolejnymi sesjami, po trzy, czy pięć odcinków, średnio mijał mi tydzień. To praktycznie tak, jakbym musiał odpoczywać od Nany i jej ciężaru. Ale może to i dobrze, może czasem warto się przegryźć przez coś twardszego. W każdym razie mogę bez wyrzutów teraz zabrać się za zaległe haremówki i szkolne komedie.
Btw, na skutek choroby autorki, ponoć manga, tak samo jak i anime, nie zostało ukończone. Czy gdybym zdecydował się doczytać mangę, to czy cała historia by się jakoś rozjaśniła? Istnieje tam coś na kształt zakończenia? Anime pozostawiło jednak sporo pytań w stanie aż nadto otwartym.