Po pierwsze - nie zgadzam sie z Twoja diagnoza sukcesu Mausa - z pewnoscia nie wystarczy zrobic komiks o powaznej tematyce. Polowanie ma powazna tematyke, a nie zdobylo nawet czesci rozglosu Mausa.
Są różne poważne tematy. "Maus" opowiada o holocauście, a ten zawsze budził wiele emocji. Tym tematem jest o wiele łatwiej poruszyć odbiorcę, bo nadal dotyczy on każdego, w przeciwieństwie do zjazdu dygnitarzy partyjnych gdzieś w Bieszczadach. Bo, prawdę mówiąc, kogo mogą obchodzić problemy osobiste kilku baronów zdechłego systemu w odciętej od świata rezydencji górskiej? Chodzi o różnicę w proporcjach: holocaust to temat ogólnoludzki i wystarczy, że wypowiesz to słowo a zaraz odbija się to jakąś reakcją, co wykorzystuje np. przemysł filmowy, co jakiś czas wypuszczający coś na ten temat. Wątpię, czy ktoś chciałby filmować takie "Polowanie".
Poza tym nie zapominajmy, że w latach 80., gdy "Maus" się ukazał, możliwości tkwiące w medium komiksowym nie były jeszcze odkryte i dzieło Spiegielmana musiało stać się sensacją jako swojego rodzaju przełom. "Polowanie" ukazało się w 1990 roku, już po wyzwoleniu się IX Sztuki od stereotypu bajki dla dzieci i jego publikacja nie była już tak dużym zaskoczeniem.
Trzeba tak przedstawiec wizje swiata, zeby trafila do wrazliwosci wspolczesnego czytelnika, ktory ma gdzies Zaglade, Wojne Swiatowa i problemy mniejszosci. Niezwyklosc Mausa polega na przeciwstawieniu zwyklej codziennosci wydarzeniom historycznym oraz calkowita rezygnacja z pietyzmu, martyrologii i moralnego niepokoju. To niezwykla sztuka zdystansowac sie do tego stopnia od tego rodzaju okropienstw.
Zgadza się. Właśnie przez to "Maus" przewyższa całą literaturę i kino o holocauście, gdyż Spiegielman nie dokonuje na nas szantażu emocjonalnego, nie zmusza nas do współczucia. Przeciwnie, sam posuwa się do krytycznej oceny postaci swojego ojca, nie wynosi go do rangi niewinnej i szlachetnej ofiary. Dystans, o którym piszesz, niewątpliwie jest. Inna rzecz, że narzuciła go konieczność: Art Spiegielman przecież nie przeżył tego wszystkiego osobiście, lecz jego dzieło jest rekonstrukcją wspomnień ojca, którego znał od wszystkich stron, również tych gorszych. Możliwie, że nawet nie czuł do niego synowskiej sympatii, a "Mausa" stworzył wyłącznie przez szacunek dla historii. Forma tego komiksu podsuwa tego typu tropy.
Natomiast DKR to w gruncie rzeczy dosc banalna historyjka, ktora rzeczywiscie stala sie arcydzielem, jednak jej sila polega na wyciskaniu dzemu z paczkow.
Nic podobnego. "DKR" to historia bogata, wielowątkowa, poruszająca masę problemów trawiących Amerykę w latach 80. Czy zimna wojna, przestępczość nieletnich, obłuda polityków, ogłupiająca siła mediów - to trywialne problemy? W dodatku Miller znalazł dla ich wypowiedzenia niezwykle adekwatną, nowoczesną formę. Jego opowieść pełna jest złośliwego humoru i i dającego do myślenia krytycyzmu. Dlatego nie zgodzę się, że forma jest jedynym atutem tego komiksu. Sądzę, że na palcach jednej ręki można policzyć komiksy tak szeroko ukazujące cały wahlarz zjawisk społecznych.
Nie przekonuje mnie argument, ze niepowazny temat nobilituje dzielo.
Niepoważny temat nie nobilituje dzieła. Niepoważny temat nader często spycha dzieło do rynsztoka kiczu i komercji. Sukcesem Millera nie jest to, że zrobił komiks na niepoważny temat, lecz że z niepoważnego tematu uczynił temat poważny i w dodatku nośny społecznie. Amerykańskiego superbohatera wydarł z mitycznego kontekstu i wrzucił do realnego świata, tym samym go uczłowieczając, czyniąc z niego człowieka z krwi i kości. "DKR" to nie jest niepoważna historia szlachetnego herosa w trykotach radośnie zwalczającego tekturowe zło. To historia starzejącego się człowieka, opętanego zemstą i obsesją naprawy świata. Nie jest to świat "komiksowo" uproszczony, lecz ten sam, w którym i my żyjemy (a w każdym razie ten, w którym żyli obywatele USA w połowie lat 80.).
Jesli wyjdziemy z zalozenia, ze sztuka w komiksie polega na dowodzeniu, ze komiksy z czasow dziecinstwa maja drugie dno, dojdziemy do absurdu - to tak, jak robic dramat obyczajowy o Zwirku i Muchomorku, aby dowiesc ze sztuka filmowa nie konczy sie na filmach dla dzieci.
Tylko że w przypadku "DKR" raczej nie chodziło o doszukiwanie się drugiego dna w schematach stosowanych w komiksach z lat 60. i 70., na których Miller się wychował, lecz o radykalne odejście od tych schematów, o ukazanie fałszu, który tkwił w "sztuce z dzieciństwa". Nie bez powodu mówi się, że "DKR" i "Watchmen" pełnią w komiksie amerykańskim podobną rolę do tej, jaką w kinie pełnił antywestern. Miller i Moore bezlitośnie demaskują uproszczenia komiksów superbohaterskich, ukazują krzepiącą obłudę tkwiącą w rysunkowej mitologii amerykańskiej, a rozciąga się to na wymiar o wiele szerszy. Zawiera krytykę kultury karmiącej obywateli sztucznymi, wybstrahowanymi z realnego życia ideałami.
Reasumując - uważam że "DKR" to wielki komiks, i że wcale się nie zestarzał; komiks, który w każdym swoim obrazku zawiera pokarm także dla dzisiejszej sztuki opowieści rysunkowych.
Uważam też, mimo całego mojego uwielbienia dla "DKR", że "Watchmen" jednak przewyższa dzieło Millera. Może dlatego, że Moore był bardziej konsekwentny w swoich wnioskach, a Miller nie mógł do końca pozbyć się sympatii dla swojego bohatera i to rozdarcie jest w "DKR" widoczne.
Jednak abstrahując od tej licytacji - zarówno "Maus" jak "DKR", "Watchmen" i "Arkham Asylum" to arcydzieła, którym sztuka komiksu zawdzięcza bardzo wiele. Pod tym względem Spiegielman, Miller, Morrison i Moore są braćmi. Każdy z nich znalazł idealną formę dla wyrażenia tego, co chciał wyrazić. Jednak "DKR" daje znaje z nich wszystkich najtrafniejszy obraz współczesności jako świata przepuszczonego przez ekran monitora i niemożliwego do uchwycenia w jednoznacznym kształcie - gorzka refleksja na temat dzisiejszego szumu informacyjnego, która wyszła spod ołówka Millera ponad 15 lat temu i kto wie, czy dziś nie jest bardziej aktualne niż wówczas.