W skali miesiąca stworzenie listy łatwiej mi przychodzi, ale w skali roku? Czy lepszy jest prześmiewczy "Hmmarlowe" czy epicki "Ibikus"? Bardziej za gardło chwyta "Stój... " czy "Opowieści z Essex"? Mocniej zaskoczyła mnie kolejna już twórcza wolta KRL'a, czyli "Łauma", czy nieznany mi "Torpedo"? Jak to w ogóle porównać i zestawić? To przecież nie bieg przez płotki...
Więc - sorry Organizatorzy, kolejność na liście alfabetyczna. Najwyżej moja lista nie zostanie wzięta pod uwagę. Jedno założenie - nie ujmowałem komiksów, znanych mi wcześniej - stąd brak genialnego "Przybysza", "Baśni" czy "Y: The Last Man". Skupiłem się na tych, które mnie poruszyły, rozbawiły, zaskoczyły, wybiły z rytmu, otworzyły szeroko oczy. Zatem:
Big Guy i Rusty Robochłopiec - za przeczytanie świeżo po maratonie "Godzilli",
Hmmarlowe - za chandlerowskiego bohatera w zabawnym ujęciu,
Ibikus - za sprytnego grażdanina na tle dziejowego zamieszania,
"Klezmerzy" - za Chagall'a, apoteozę wolności i za "tyłka swego",
Łauma - za kolejne KRL'owe zaskoczenie i za "Always on my mind",
Maksym Osa - za sprawny kryminał w ujęciu "bardzo retro",
Opowieści z hrabstwa Essex - za uświadomienie, jak blisko z Kanady do Polski,
RG#1 - za fenomenalne wypełnienie luki po (oby) czasowym braku "Queen & Country",
Serca z piasku - za duszny, namiętny oniryzm i egzotykę w przedwojennej estetyce,
Stój... - za to, że za gardło chwytać mogą też inne pieski, poza trenowanymi do walki,
Torpedo - i gangster może być głupi i zabawny. No i za te ciuchy i samochody...
Trzy cienie - za cienie nad pozornie jasnym "byciem rodzicem",
Wykiwani - za postaci, za postaci i za postaci. I pomimo zbyt oczywistego zakończenia.