Byłem na "Robin Hoodzie" i mam dość kina w najbliższym czasie. I nie chcę wonczerów.
Wracając do konkursu:
druga nagroda, pojedynczy voucher wędruje do Wondera.
Jego recenzja:
Karton #3
Przyznam, że pierwszy Karton, nieślubne dziecko trzech ojców (czy może raczej owoc komiksowego gang-bangu): Piotrka Nowackiego, Tomka Pastuszki i Bartka Sztybora, kupiłem niejako z obowiązku. Bo przecież trzeba wspierać ciekawe inicjatywy z dymkiem, zwłaszcza, jeśli są dostępne w cenie Mocnego Warszawiaka. Ciekaw też byłem, czy pomysł na magazyn pozbawiony shortów, oparty jedynie na seriach, nie jest przypadkiem strzałem z biodra w stopę i projekt nie umrze szybciej niż coś, co umiera bardzo szybko (np. postać dorosła jętki jednodniówki).
Dwie pierwsze odsłony Kartonu nie rozwiały do końca moich wątpliwości, zostawiły uczucie niedosytu. Natomiast po lekturze numeru trzeciego mogę spokojnie powiedzieć, że otrzymałem całkowicie satysfakcjonujący mnie produkt. I to za niewspółmiernie niską cenę.
Pierwsze z czterdziestu strony nowego Kartonu, jak zwykle, należą do Marka Lachowicza. Tym razem, po Grand Bandzie i wąsaczach, przyszła kolej na solowy występ, obecnego także na okładce, Człowieka Paroovki, który staje się celem zemsty diabolicznego chemika, magistra Szczuta. Historia stoi na stałym dla Lachowicza, niezłym poziomie, chociaż w moim odczuciu całość psuje nieco finał deus ex machina. Myślę jednak, że fani gdyńskiego twórcy i jego garmażeryjnego bohatera się nie zawiodą.
Na kolejnych stronach znajdziemy, tradycyjnie już wybijające się na pierwszy plan, świetne „Ćmy” - opowieść Tomka Pastuszki o polskim superbohaterze z krwi i kości oraz moje ulubione „Flatties” (jako polskie tłumaczenie tytułu proponuję „Płaszczuki” lub ładniej: „Płastuszki”). Nie wiem czemu, ale mam wyjątkową słabość do rysowanych przez Ewę Juszczuk bohaterek o plastelinowych rękach oraz wiecznie zwróconych en-face twarzach wykrzywionych w charakterystycznym grymasie.
Na moim osobistym podium staje także debiutująca seria „Rubino” - bajkowa historia wcale-nie-dla-dzieci autorstwa Patricio Didlo, alter ego popularnego KRLa. Jego dwie jednoplanszówki, których bohaterem jest o tyle uroczy, co wulgarny jednorożec o tytułowym imieniu, podsunęły mi myśl, jak mogłoby wyglądać skrzyżowanie Wilq\'a z My Little Pony.
Dalej mamy panów Łazowskiego i Szymkiewicza. Mimo, że nie jestem fanem ich webkomiksowej twórczości, nie da się ukryć, że „Superdetektywi z kosmosu” zaliczyli swój najlepszy dotychczasowy występ. Po króciutkiej (Maciek Łazowski zajęty był wtedy rysowaniem swojej pracy dyplomowej) zajawce z „jedynki” i głupawej historyjce o czarnych dziurach i odkurzaczach z Kartonu numer dwa, autorzy poszli w zabawę formą i parodię łamigłówek z magazynów dla dzieci. Można więc z łezką w oku wrócić do czasów zagadek kryminalnych, labiryntów i dymków do własnoręcznego wypełnienia. Inną zabawę oferują z kolei serie braci Surma - „168” Marcina i kolorowy „Diogenes” Przemka. Zabawa nazywa się Przypomnij Sobie, Co Było W Poprzednim Odcinku i jest bardzo ciężka, jeśli nie ma się przed sobą ostatniego numeru magazynu. Zwłaszcza w przypadku ledwie jednostronicowego komiksu Surpiko, zaczynającego się zaskakującym WTEM!, kiedy akcja sprzed
zaskakującego WTEM!-u miała miejsce dwa miesiące temu. Najlepszym wyjściem będzie chyba dać sobie spokój ze śledzeniem losów bohaterów i poczekać na wydanie zbiorcze.
Jedynym słabym punktem najnowszego Kartonu jest (w dalszym ciągu) komiks„Byle do piątku trzynastego” redaktorów Sztybora i Nowackiego. Kreska Jaszcza nigdy nie trafiała w mój gust a tutaj dostaję dodatkowo nieciekawą opowieść o nieciekawej codzienności nieciekawych seryjnych morderców. No dobrze, Flitlicz się jeszcze broni.
Oprócz stałych serii, znalazło się miejsce także dla świetnej grafiki Pawła Sambora przedstawiającej Vladymira z „Ciem” w wersji realistycznej. Oczywiście na tyle, na ile realistycznie można ukazać radzieckiego super-bohatera z wielkim mózgiem w słoiku zamiast głowy. Są też przewrotnie promujące abstynencję paski Karola Kalinowskiego („Wyjście”), pierwszy udany występ gościa zagranicznego, Oscara Mediny Hernandeza oraz komiks sponsorski, który zawsze był mocną stroną (dosłownie) Kartonu.
Podsumowując – Karton warto kupić, żeby za symboliczne 5 złotych poklepać jego twórców po plecach, mówiąc „fajnie, że się staracie”. Nie, to bzdura. Karton warto kupić, bo to profesjonalny magazyn po brzegi czterdziestu stron wypełniony dobrymi komiksami. I tyle.
wonder