Gust zmienia się z wiekiem. Sam pamiętam, że pierwszą książeczką, która mnie autentycznie wzruszyła było "O psie, który jeździł koleją" Pisarskiego. Teraz pewnie bym umarł ze śmiechu przy lekturze, bo sam tytuł kojarzy mi się już tylko z funkcjonariuszem SOK. Ale jest sporo takich evergreenów, które można przeczytać dla samej przyjemności czytania. "Lampart" Lampedusy, "Most San Luis Rey" Wildera, "Rudy Orm" Bengtssona, "Księga Nowego Słońca" Wolfe, Haskowy Szwejk, itp, itd*. Choć o najlepszej książce, jaką się przeczytało, będzie można mówić pewnie dopiero na tzw. łożu śmierci.
*Skoro w tym temacie mówimy faktycznie o powieściach.