Na wojnie, jak to najlepiej ujął pewien partyzant, a czego w żadnym podręczniku nie znajdziemy, obowiązuje jedna zasada: albo my, albo oni. Tertium non datur.
Mamy wiec do wyboru, albo my wykończymy wroga, albo on nas. Zgodnie z tą zasadą naloty były pożyteczne. Niszczyły niemiecki potencjał i podkopywały morale.
Gorzej ze skutecznością. Nic w tym dziwnego, gdy się zrzuca bomby z wysokości 12 km na teren o promieniu kilku kilometrów, to rozrzut musi być duży.
A naloty dywanowe skutek odniosły: Niemcy mieli się bać aliantów. I się bali. Że zabytkowe Drezno poszło w gruzy, a parę milionów ludzi w wielu miastach zginęło? I o to właśnie chodziło! Te parę milionów trupów, to o tyle mniej żołnierzy na froncie, robotników w fabrykach zbrojeniowych i dywersantów po wojnie. Co, że wśród nich większośc to kobiety i dzieci? Kobiety też potrafia trzymac karabin czy pracowac przy obrabiarce, a dzieci niebawem dorosną i nasze dzieci mogą mieć z nimi problemy.