Na początek dzięki wszystkim za turnament. Wojna Światów to rok w rok najlepszy Master na jakim 'byłem'. Pomimo problemów z kręgosłupem na wszystkie się zresztą wybieram, a jest to przeprawa z Krakowa do piekła, tam odbijam na Poznań i wracamy również przez piekło:) W tym roku Wojenka jak zwykle trzymała poziom, niemniej jednak trzeba kilka rzeczy nazwać:
Pozytywnie:
+ Lokalizacja
Blisko centrum wszechświata, dookoła szama i ogólnie 'wszystko'.
+ Stoły/Tereny
Piękne macie te tereny, z podziwu wyjść nie mogłem, do tego dobrze zaterenowane stoliki.
+ Frekwencja
Macie jaja, że dźwigacie tyle ludzi na klatę i dajecie radę.
+ Atmosfera
Wojna to specyficzny turniej i jak zwykle nie zawiodła.
+ HQ (organizacja)
Podium, na nim główni sędziowie, mikrofon, komunikacja.
+ Nagrody
WOW już nie wspomnę o podium, ale losówki i all. Cool.
+ Stronka
+ Radio, TV, high life...
Teraz minusy:
- Rozbieżność decyzji sędziowskich.
Chyba nie trzeba tu nic dodawać.
- Poziom 'sędziów'.
W czerwonych koszulkach biegało mrowie osób i sprawiało to pozory dobrze sędziowanego turnieju, niestety poziom wiedzy większości słaby. Żeby LoS sprawdzić OK, ale niektóre decyzje były rażąco sprzeczne z zasadami i żeby było lepiej po pokazaniu podręcznika sędziowano mimo to na jego niekorzyść:) Cytatem dnia było 'zgadzam się z tym, ale u mnie to nie przejdzie'.
- Obsuwa ze startem i końcem w sobotę.
Wiem, już to poruszano, ale warto wspomnieć, w trzeciej byliśmy już jak szmaty... 9-22 kurwości to katuje:)
- Parowanie.
Miszczu opisał już co i jak i nam to nie przeszkadzało - mieliśmy już dość czekania, chcieliśmy krwii... ale sam fakt świadczy o tym, że nie jest 'tip top'.
- Ścisk.
Pierwsze trzy stoły ok, ok... reszta to katorga... to problem nie tylko WŚ, ale można na za rok zacząć już myśleć nad większą przestrzenią pomiędzy stołami. Szuranie głową po czyjejś dupie było by fajne na turniejach damsko-męskich, nie na Wojnie Światów, gdzie zapocone męskie ciała zmagają się na polu bitwy pełnym czaszek.
- Ocena Malowania.
All in All turniej udany, a wyjazd...o ja pierdzielę wyjazd po prostu szalony! Przyjechaliśmy pociągiem o 06 rano w piątek. Maraton od KFC do Mc'Donaldsa (jedyny Mac, w którym w ciągu roku jem) i tam zatrzymaliśmy się na dłużej. W okolicach 8smej byliśmy już w Hotelu Ibis (5 minut taxą) prysznic, spania ciąg dalszy. Tak zregenerowani wybraliśmy się do Poznańskiego Barda rozgrzać kości i plastikowe didki, coby nazajutrz lepiej się kulało. Szybka partia, obfitująca w rozmowy z Poznaniakami poprzedzona była zbiorową orgią żarcia w Sphinxie. (Najlepszy w Polsce, przynajmniej z tych, które regularnie odwiedzamy). Po grze wyjście na rynek, kawiarnia... kawka i do Hotelu. Tam trzeba było jeszcze zahartować organizm przy pomocy różnych trunków, aby przypadkiem słabsze komórki mózgowe zostały poprawnie wyeliminowane... i błogi sen już do samego rańca.
Sobota przywitała nas zajebistym śniadaniem w Ibisie (full regeneration), szybka taxa na miejsce konwentu i pierwsza przeszkoda pod postacią bramek, czynnych od 9 rano. Razem z Mirajcem mieliśmy już swoje wejściówki, niemniej jednak nasi 'partnerzy' musieli poczekać na bramce. Rozkoszowaliśmy się zatem 'halą' czy jak to nazwać... W końcu przybyliśmy na Wojnę Światów.
Druga przeszkoda, także wszystkim znana - obsuwa. Wybiło nas to z rytmu, ponieważ od czwartku żyliśmy momentem zatopienia kłów w pierwszym oponencie... w końcu losowanie... i Kraków. Misio z Bożydarem. Ząbek chciał przeparować, ale uprosiłem go o grę. Misia jeszcze nie zaznałem - planowałem nauczyć się czegoś nowego.
Bitwa 1wsza: Misio & Bożo
6 oblitów, Lasher, Berki + BA na LR i razorach.
Ok ograniczmy się do tego, że kulali jak osiołki, a my jak bogowie wojny:) Szczęście sprzyja lodożercom, a ja dzień wcześniej wszamałem na rynku deser lodowy 'murzynek' i jak widać zadziałało!
Misio wywalił 32 ataki z khorne'fista w nieruchomego LRR i z uporem maniaka tłumaczył, że i tak go nie zniszczy - tak też się stało, ku mojemu zaskoczeniu & rozbawieniu.
Rzuty, rzuty, rzuty. Potwierdzam.
Zakończona jakimś dobrym wynikiem, chyba 17+
Bitwa 2ga: Mati_pl & Solider
CSM na LR i BA na LR z dredo librą.
Tu nieładnie jest pisać, ale też Rzuty, rzuty, rzuty. Chyba chłopcy zgodzą się, że sporo nam nie wyszło:P LRR BA pękł od pierwszego hita (w nocy), drugi wilczy rozwalił się na pękniętym razorze (pękniętym w nocy) i gra z ofensywy + pyku, pyku zmieniła się w totalny 'bastion'. Dobrze, że chłopcy nie wybrali się do nas od samego początku, tylko kontynuowali 'salwy' bo inaczej poszli byśmy w piach i pękły by nam pierdziawki:D
Udało nam się uchować 9pkt.
Atmosfera wypas, kolesie zajebiści i dostali by fair play, gdyby takowe były na turnieju.
(Chłopcy powiedzieli, że są początkujący i tutaj właśnie nasza passa została przełamana... damned!)
Immobil na LRR SW
Immobil na Predzie BA
Scouty wilcze w 5 turze w jedynej nie-fajnej krawędzi. (2)
Bitwa 3cia: Miszczu & Migdał (MI MI)
Orki na 2 BW z fieldem + Wilki na lordzie i runku.
Arrr Rzuty, rzuty, rzuty ciąg dalszy. Odbiliśmy wszystko, karciliśmy wszystkim. Pistolety w wilko lorda, miecze dla orków i nie ma co tego bardziej rozwijać. Znowu przesądziły kości, poczuliśmy się jak boty.
Wynik pozytywny i chyba 15 punkciaków na +.
Późne zakończenie... taxa do śródmieścia... mieliśmy już tylko jedno zadanie - uber hedonistyczną orgię żarcia w ukochanym sphinxie! Mina kelnera przyjmującego zamówienie na 4 podwójne shawarmy z kompletem sosów i 4 półtora litrowe dzbany coli: BEZCENNA. Nazwał to nawet 'Poznańskim dniem dzbanka' lol:)
Z pełnymi brzuszkami poszliśmy w kimono przy akompaniamencie ryczących murzynów z jakiegoś niemieckiego programu tv... i znowu świt
Śniadanie mistrzów, tym razem skromniejsze - muszę dbać i linię, a poprzednie hedonistyczne orgie żywieniowe mocno mnie przypompowały biorąc od uwagę 2 kilogramową utratę wagi we czwartek... czułem się jak balon.
Bitwa 4ta: Sancho & Inkq
Tyrki na HT i +/-60 genach + BA na 30 asfaltach pakowych z wiadomymi herosami.
Najgorszy możliwy paring, do tego spodziewany. Rozkminialiśmy to wcześniej na sto sposobów i każda symulacja końnczyła się pękniętym anusem. Na szczęście Bogowie Chaosu postanowili uchować nas przy życiu i Rzuty, rzuty, rzuty kontynuowały swój wieczny cykl... Błyskawica i ATC z preda w połączeniu z Sancho-rzutami pozbawiły Tyranidów głowy. Zostały same geny i zagwozdka. My z rogu na środek swojej strefy... oni mirror. Potem uciekliśmy znowu w ten sam róg i było już dobrze. Wynik pozytywny w okolicach 13 punktów na +.
(Trzeci Kraków pod koła, o co chodzi?!)
Bitwa 5ta: Sławek Bogusławski & Marcin Kościelecki
Razorspam + Tervigonowe (2) tyrki na (6) guardach.
Nie uwierzycie pewnie, gdy powiem o rzutach. Rzuty, rzuty, rzuty ciąg dalej niż dalszy. Ja pierdzielę - Wojna Rzutów! Ubaw po same jajeczka, tym bardziej gdy oba terviki precyzyjnie ustawione przez Sławomira wleciały z wrzaskiem w paszczę... a sam właściciel jakby synchronizując się ze mną i Ząbkiem zaczął skakać, klnąc i rzucając kostkami w słowy 'pieprzone rzuty, nienawidzę tej gry'
No miał facet pecha i RACJĘ. Power level zmienił się z nastaniem ery Wilka i paszcza zmienia przebieg niejednej bitwy. Nie zrozumcie mnie źle - dla nas to już była statystyka... ten turniej okazał się wielką farsą naszego intelektu. Rzuty zdecydowały i Sławek stał się kolejną ofiarą naszego farta:) Po wyjeździe tervigonów na zasłużone wakacje... gra mogła zakończyć się już tylko 22/0 i tak też się stało.
W ubiegłym roku napisałem, że zwycięstwo turnieju tej klasy to zbiór pewnych zbiegów okoliczności, na który składają się paringi, rozpiski, rzuty i inne czynniki. W tym roku zmieniłem zdanie. Eman i Vlad pożarli wszystkich niczym Hive fleet Kraken, a my najnormalniej w świecie mieliśmy farta. Oczywiście w tajemnicy zachowam jak go wygenerowaliśmy bo są do tego specjalne zabiegi - niemniej jednak, jeżeli nasi przeciwnicy (którzy by to nie byli) powiedzą wam kiedyś, że mieliśmy dobre rzuty, a oni słabe - TAK BYŁO (Mati i Solider wy się nie kwalifikujecie:P )Koniec turnieju, odebranie nagród. Szczęśliwa losówka... III miejsce i honor zachowany. Rok temu mogliśmy być botami - oportunistami, ale 3 miejsce w tym roku (zdobyte kośćmi, ale własne) utrzymuje nas na pozycji i pozwala odejść w cień z większą klasą niż 'gracze jednego sezonu'.
Było grzeszenie... czas na pokutę. Odjazd z Poznania planowany na 22.42 nocnym do Krakowa (kuszetki wymusza ponownie stan kręgosłupa), toteż z żalem obserwujemy kolejne twarze wychodzące z Mc Donalds'a i jadące do domu. Zmęczeni, znudzeni... przejedzeni do bólu... rozkosznie wyrzucający pieniądze... gdyby nie hot-spot umarł bym tam w męczarniach. Jakoś daliśmy radę doczekać się pociągu i kimając (nabierając masy ciała) dotarliśmy do domu...
Specjalne podziękowania dla:
Misia za brak efektu wrecked - explode na 32 hity z fista (S8/9)
Matiemu i Soliderowi za lekcję pokory.
Miszczowi i Migdałowi za serię perfekcyjnie dobranych rzutów umożliwiającą nam realizację planu.
Sanchowi za 4 niezdane save'y na tyrancie.
Sławomira Bogusławskiego za utożsamianie się z imprezą pożegnalną A.Małysza i oddanie tervigonami pożegnalnych skoków.
Organizacji turnieju za możliwość uczestniczenia w tak zajebistym przedsięwzięciu jakim jest Wojna Światów miłowana przeze mnie po kres istnienia!
Kelnerowi ze sphinxa, który udźwignął na raz 4 podwójne shawarmy i 4 1,5L dzbanki pepsi (ręka oszczepnika).
23 letniej laseczce, która miała tę perwersyjną nieprzyjemność towarzyszenia nam w przedziale kuszetkowym.
Na koniec specjalnie-specjalne podziękowania dla Ząbka, Krakowskiego Kata o nieprzeciętnym umyśle, który zapinał ino furcało, a z anusiaka wióry wydobywał swoim zacnym dłutem. Long live the Ząbek!
Pozdro 600!