Wydawca nie ma racji. Rację ma autor (tu: Gilbaert). I tu nawet nie ma znaczenia czy publikacja jest wydana „fanzinowo” czy „profesjonalnie”. Do jednych i drugich zastosowanie ma ustawa o prawach autorskich i prawach pokrewnych.
Trzeba zajrzeć do art. 63 ustawy. Tam jest napisane tak: „Jeżeli umowa obejmuje sporządzenie egzemplarzy przeznaczonych do udostępnienia publiczności, twórcy należą się egzemplarze autorskie w liczbie określonej w umowie”.
To już bardzo stare prawo (ustawa jest z 1994), więc już okrzepła i wiadomo jak ją czytać.
Z tego co panowie piszą:
1) umowa była ustna, a jej szczegóły były uzgodnione mailowo,
2) utwór będzie udostępniony publiczności.
A więc:
Autorowi należą się egzemplarze autorskie. Zwróćcie uwagę, że w przepisie, jest mowa o egzemplarzach (a nie egzemplarzu!). Czyli każdy z autorów (współautorzy tacy jak scenarzyści, też są autorami) powinien otrzymać minimum dwa egzemplarze.
Ustawowe zapisy nie podlegają ustaleniom między stronami, tzn. twórca nie może zrezygnować ze swoich egzemplarzy autorskich np. do jednego egzemplarza. Takie „dogadanie się” jest z mocy prawa nie ważne. Tzn. nawet jeśli autor zrezygnuje z egzemplarzy autorskich, to one i tak mu się należą. Każdy sąd mu je przyzna. Akurat w tym miejscu ustawa zabezpiecza minimum praw twórcy. Chodzi o to, żeby wydawcy (mający z gruntu rzeczy silniejszą pozycję w negocjacjach niż twórca, lepszą znajomość prawa itd.) respektowali minimum praw twórcy. Takie było założenie twórców tego przepisu. I taka ich obawa, że wydawcy mogą pozbawiać twórców egzemplarzy autorskich, gdyby im zostawiać możliwośc negocjacji. Stąd twardy zapis w ustawie. Że nie wolno.
Owszem, twórca może odstąpić utwór za darmo, ale już np. prawa osobiste (do autorstwa) i prawa do egzemplarzy autorskich są niezbywalne.
Kolejna sprawa interpretacja słów „należą się” z cytowanego przepisu. Oczywiście strony mogą uzgodnić kiedy i w jaki sposób twórca odbierze swą „należność” czyli egzemplarze autorskie. Jednak w przypadku braku "dogadania się" dostarczenie „należności” autorowi spoczywa na wydawcy. Czyli, krótko: jeśli twórca ma taką wolę lub nie wypowiedział się co do należnych mu egzemplarzy autorskich, to wydawca musi mu te egzemplarze wysłać poleconym listem na wskazany adres.
Dziwię się, że wydawca, który jak pisze, używa "żargonu" prawniczego, w ogóle waży się negocjować konieczność dostarczenia autorowi egzemplarzy autorskich. Nic do tego nie mają koszty produkcji i w ogóle - jakiekolwiek argumenty. To bezprawie, by nie powiedzieć bardziej obcesowo. A już argument:
"Musisz się w życiu Danielu dużo nauczyć, a przede wszystkim, że jak się czegoś chce to trzeba o to ładnie prosić a nie żądać i przy okazji jeszcze brzydkie rzeczy pisać o osobie, od której czegoś chcesz (...)".
byłby niezła pożywką dla sądu. Po prostu nie zostawili by na wydawcy suchej nitki. Całe szczęście dla wydawcy, że to tak mały nakład, i sądy się takimi drobiazgami nie zajmują.
Nie widzę innej możliwości niż przeproszenie przez Wydawcę autorów za nieporozumienie, i jakąś formę rekompensaty (np. wysłanie darmowego egzemplarza publikacji)
Pozdrawiam,
Sławek Zajączkowski
PS: To co napisałem wyżej nie ma wpływu na fakt kibicowania projektowi „Krakersa”. Osobiście również zamówiłem pismo! To bardzo ciekawa inicjatywa. I z wielkim zainteresowaniem i emocjami na nią czekam.
PS#2: Takie rzeczy trzeba wyciągac na światło dzienne, to wcale nie jest jak piszą niektórzy sprawa na priva. Tak, że dzięki Gilbaert, że sprawę upubliczniłeś. Inni twórcy borykający się z podobnymi przypadkami, mogą tylko na tym skorzystać.