1). Funny Games (austriacki) Michaela Hanekego z 1997 roku.
Niewiarygodnie sadystyczny, choć przemoc ma tu głównie psychologiczne zabarwienie - film jest niemal bezkrwawy.
Dość odległe porównanie, wiem, ale gdyby Aronofsky umiał więcej wycisnąć z aktorów i nie był tak banalnym scenarzystą, może zrobiłby kiedyś podobny film.
2). Zniknięcie (Spoorloos, holendersko-francuski) George'a Sluizera z 1988 roku.
Emitowany niegdyś w TVP1 w sobotę o 20.00, za tych pięknych czasów, gdy w prime time emitowano jeszcze sensowne rzeczy.
Nie chce mi się rozpisywać na ten temat, ale to bodaj jedyne dzieło, które w jakiś sposób zmieniło wpłynęło na moją osobowość. Gdyby wszyskie dzieci oglądały ten film w wieku 13 lat, świat byłby pełen p***banych ludzi - co ciekawe, filmu nie poprzedzała nawet plansza "Tylko dla dorosłych", a to jeden z nielicznych filmów, któremu faktycznie przyznałbym taką kategorię, a nie jakieś tam Dobermany.
Doczekał się hollywodzkiego remake'u, również autorstwa Sluizera, niestety z obowiązkowym happy endem.
And last but not least...
3). Widmo (Les diaboliques, francuski) Henri-Georges'a Clouzota z 1954 roku.
Całe szczęście, że Hitchcock nie dorwał praw do pierwowzoru literackiego tego filmu - zamiast tego zrobił Vertigo i na dobre mu to wyszło.
Bodaj jedyny thriller, jaki widziałem, w którym żadna ze scen (niemal do samego zakończenia) celowo nie jest wygrana do końca, mimo iż mamy tu niejeden moment, w którym można by podbić napięcie do zenitu - na czele ze słynną sceną topienia w wannie, z której łatwo dałoby się zrobić kolejną hitchcockowską scenę pod prysznicem z dziesiątkami cięć i muzycznym jazgotem w tle. Zamiast tego Clouzot powoli i pewnie dokręca śrubę, aż do przerażającego finału.
Również doczekało się remake'u (z Sharon Stone i Isabele Adjani) - również omijać z daleka.
No i patriotycznie dorzucę jeszcze Przesłuchanie Ryszarda Bugajskiego, świetnie wyreżyserowane i rewelacyjnie zagrane - dużo płaczą i wrzeszczą, a ja lubię filmy, gdzie dużo płaczą i wrzeszczą, miałem szczęście oglądać to w kinie, nie wiem, czy wywarłoby na mnie tak duże wrażenie, gdybym oglądał to w telewizji.
Takeshi bardzo rzadko się odzywa, usłyszeć chociaż jedno pełne zdanie to rzadkość, gra praktycznie jednym grymasem twarzy
Po wypadku motocyklowym ma ponoć w większości sparaliżowaną twarz (była rekonstruowana chirurgicznie), więc chyba nie ma nawet specjalnie czym grać.
polegam na swojej zawodnej pamieci ale filmy bessona:wielki blekit,nikita i leon,uzasadnienie:bo so oryginalne,niezwyczajne,a o to chyba tu chodzi(tak,ogladalem wlasnie idola:))
leon jest anglojęzyczny - zostałeś zdyskwalifikowany
pare lat temu ogladalem przeswietny thiller dunski, ktory pozniej holylod przerobil na sporo gorszy 'nightwatch' z n. nolte i e. mcgregorem. imdb mi podpowiada, ze nazywalo sie to nattevagten, ale niestety nigdzie nie moge spotkac tego filmu
Remake nie jest taki zły - jak na remake ofkors. Wyreżyserował go zresztą ten sam człowiek (Ole Bornedal), na szczęście zbyt wiele nie zmieniał, większość jest powtórzona praktycznie ujęcie po ujęciu, szkoda tylko że kilka scen wypadło i tekstu "Wiesz coś o tej spermie pod ścianą?" nie zrozumieją w pełni widzowie wersji amerykańskiej. Co ciekawe: to jeden z nielicznych remake'ów, które kończą się bardziej ponuro niż oryginał (z podobnych przychodzi mi do głowy tylko i wyłącznie świetny Kaufmanowski remake Inwazji porywaczy ciał).
Film był emitowany w Polsce w Canal+, później z gorszym tłumaczeniem (co zresztą staje się niestety regułą - ostatnio tłumaczenie Niebiańskich istot w TVP wołało o pomstę do nieba) w TVP1 i TVP3.
Obydwie wersje można przy odrobinie szczęścia znaleźć w większych wypożyczalniach wideo jako Nocny stróż, Nocny strażnik czy jakoś tak, ale szukajcie pierwowzoru - czyli tego bez Ewana McGregora. Osobiście polecam.