Blamaż członków Akademii. Już pomijając działalność "szarej eminencji" Harveya Weinsteina, byłbym w stanie zrozumieć, że głosujący chcieli nostalgicznie uczcić początki kina, ale dlaczego dając Oscara filmowi zaledwie przeciętnemu? Tymczasem "Spadkobiercy" - tutaj abstrahując od innych zalet tego filmu - pokazują, jak kino hollywoodzkie świetnie się rozwija, pozostawiając daleko w tyle sentymentalizm i patos, o które kiedyś przy podobnej tematyce było tak łatwo w mainstreamie płynącym z Fabryki Snów.
Zgodzę się z
DH w kwestii blamażu Akademii (już lubię to słowo
) pod warunkiem, że odrzucimy tezę o wielkości "Spadkobierców" i mierności "Artysty", przyjmując, że żadnego wybitnego dzieła w 2011 roku nie było dane nam obejrzeć. Ośmieszyli się samymi nominacjami. Przeciętnymi. Zabrakło np.
Wstydu, Rzezi i... to chyba tyle. Bo nie było dla mnie w tym roku aż tylu filmów, które nosiłyby znamiona wybitności. Dlatego powinno się wprowadzić zasadę "nieprzyznawania statuetek jeśli przez wybrany rok panował nieurodzaj".
A
tutaj głos A. Holland. Urażona duma artysty jedno, ale Artysta "artystyczną wydmuszką", rok filmowy słabym rokiem to drugie- i tu się z nią zgodzę. Podobnie jak Holland uważam, że "Rozstanie" było najlepsze w tym roku i żałuję, że nie da się nominować obcojęzycznych do nagrody głównej. Byłoby o wiele ciekawiej.