trawa

Autor Wątek: Powstanie Warszawskie  (Przeczytany 28242 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline michal1941

Jak to na wojence ładnie
« Odpowiedź #60 dnia: Sierpień 04, 2008, 07:26:45 pm »
                              Jak to na wojence ładnie

      Znajomi zachęcali mnie do odwiedzenia Muzeum Powstania Warszawskiego. Dałem się namówić i nie żałuję. Mnóstwo ciekawych informacji i bardzo ekspresyjna, nowoczesna scenografia. Całość robi wrażenie i zapada w duszę.

       We mnie uruchomiły się najstarsze zasoby pamięci. Przywołałem moje pierwsze wspomnienia. Nie dotyczą wprawdzie samego powstania tylko działań wojennych będących  do niego wstępem, ale też są interesujące. Pamiętam, że był środek upalnego lata i ja – jako trzyletni maluch – byłem z babcią na wakacjach w Białołęce na przedmieściu Warszawy – Pragi. Nie mieliśmy radia i nie czytaliśmy gazet, więc skąd mieliśmy wiedzieć, że nadciąga front wojsk radzieckich. No i zostaliśmy zaskoczeni w małej wiosce  na uboczu. Dla mnie były to niezapomniane dnie.

      Okazało się, że panowie generałowie zarówno niemieccy, jak też i radzieccy, szalenie lubią dzieci. Lubią do tego stopnia, że specjalnie dla mnie urządzili wielkie widowisko typu „światło i dźwięk”. Jestem pewien, że zrobili to specjalnie dla mnie, ponieważ w tamtej okolicy nie było żadnych wojskowych instalacji, ani żadnych żołnierzy. Spektakl był reżyserowany z wielkim rozmachem, oraz bez oglądania się na koszty. 
 
        Najpierw przez kilka dni waliła w nas radziecka artyleria a potem niemiecki pan generał kazał położyć rakietowy ogień zaporowy z tak zwanego „nebelwerfera” (niemiecka wersja słynnej „katiuszy”).

       Konwencja spektaklu przewidywała aktywny udział widza, więc my z babcią, udając, że się trochę boimy, chowaliśmy się w różnych dołkach i piwnicach. Od czasu do czasu pędziliśmy dwukołowym konnym wózkiem od jednej kryjówki do drugiej. Widowisko zapierało dech w piersiach swoim monumentalizmem, z którym nie może się równać nawet festiwal w Rio de Janeiro. Szczególnie efektowny był ostrzał nocny. Te palące się domy i wybuchy pocisków ze wszystkich stron! No i ten ryk przelatujących rakiet. Po prostu wspaniałe.

       Babcia po kilku dniach twierdziła wprawdzie, że panowie generałowie trochę przesadzają, ale ja byłem oczarowany. Jakież było moje zdziwienie, kiedy się okazało, że miejscowi mieszkańcy nie docenili wysiłku i wirtuozerii reżyserów i otwarcie wyrażają swoją dezaprobatę. Absolutny brak poczucia humoru oraz niedostatek zrozumienia dla potrzeb dziecka. 

       Jak się pewnie domyślasz, drogi Czytelniku, wakacje nam się porządnie przedłużyły, ponieważ po zakończeniu lata nie dało się już wrócić do Warszawy. W każdym razie mogę po tej przygodzie z pełną odpowiedzialnością opowiadać wnukom, że brałem udział w drugiej wojnie światowej, w której pełniłem odpowiedzialną funkcję ruchomego celu.

       Oczywiście Powstanie Warszawskie nie może być już opisane jako spektakl. Jest to epopeja narodowa przypominająca „Iliadę” i tak zostało to przedstawione w muzeum. Wadą tej konwencji jest stosunkowo marginalne potraktowanie analizy politycznego i militarnego sensu tej operacji wojennej.

        Taka analiza nie jest łatwa. Pisząc dzisiaj o Powstaniu należy unikać zwłaszcza prostej krytyki osób należących do grona ówczesnych decydentów. Nie jesteśmy na ich miejscu i przenosząc się duchowo w tamte czasy, stawiamy się w pozycji jasnowidza. Wiemy to, czego oni wiedzieć nie mogli i jeszcze na dokładkę wiemy, co będzie później.

        W lecie 1944 r. Niemcy przegrywali na wszystkich frontach i przez chwilę wydawało się nawet, że wpadli w panikę. To było złudzenie. Niemcy nie byli nigdy łatwym przeciwnikiem.

        Błędna była także ocena roli Warszawy w niemieckiej strategii obronnej. Dowództwo AK myślało, że o Warszawę będą się toczyły jakieś ciężkie boje, ponieważ jest to ważna strategiczna pozycja. Niemcy mieli zupełnie inny pomysł. Zamierzali zatrzymać sowietów na linii Wisły tylko pozornie i uderzyć od południa dużą siłą ściągniętą z Bałkanów. Miał to być dokładnie powtórzony manewr marszałka Piłsudskiego z 1920 roku, tylko w trochę większej skali.

        Przepraszam Cię , drogi cywilny Czytelniku, ale muszę tu zrobić mały wykładzik z zakresu teorii strategicznych gier wojennych. Bez tego wykładziku nie da się zrozumieć, dlaczego sowieci czekali z zajęciem Warszawy aż przez pół roku. Nie przekonuje mnie popularna teza, że zrobili to z czystej złośliwości. Aż takimi głuptasami to oni nie byli i nadal nie są. Przecież nie mogli wiedzieć, jaki będzie dalszy bieg wydarzeń, więc dlaczego ryzykowali, że nie wezmą udziału w podziale Niemiec? Wyjaśnia to strategiczna sytuacja na froncie wschodnim.
   
       Otóż musisz wiedzieć, drogi cywilny Czytelniku, że armia nie może walczyć z przeciwnikiem atakującym znienacka ze wszystkich stron. Żołnierze muszą wiedzieć, gdzie jest nieprzyjaciel, muszą wykopać sobie okopy i muszą mieć za plecami pomocników, którzy przywożą im amunicję i jedzenie, a także zabierają rannych do szpitala. Jeżeli ktoś nagle zaatakuje taką armię z boku (wojskowi mówią „z flanki”) czyli wzdłuż linii okopów, odcinając zaskoczonych żołnierzy od magazynów z żywnością i amunicją, to owa armia ma do wyboru dwa prawie równie niedobre  rozwiązania. Może dać się pozabijać na miejscu, albo zwiewać w tył na łeb, na szyję. Z powodu braku pocisków do karabinów i armat armia w takiej sytuacji jest praktycznie bezbronna.

       Z kolei ktoś, kto chce doprowadzić przeciwnika do klęski podanym tu sposobem, powinien zgromadzić duże siły gdzieś z boku i poczekać, aż front wrogiej armii minie te schowane z boku siły, odsłaniając bezbronną „flankę” na niespodziewany cios.

       Marszałek Piłsudski w 1920 roku zgromadził taką ukrytą armię na Lubelszczyźnie nad rzeką Wieprz i poczekał, aż sowieci podejdą pod Warszawę. Niemcy w 1944 roku skoncentrowali armię pancerną na Węgrzech i zamierzali przejechać przez Słowację, Beskidy i Lubelszczyznę, demolując front Armii Radzieckiej w momencie przekraczania Wisły.

       Ale tym razem sowieci nie dali się nabrać. Nie pchali się środkiem, tylko uderzyli na południe. Walki toczyły się o Budapeszt a nie o Warszawę i trwały kilka miesięcy. Na domiar złego w tym samym czasie alianci zajmowali Paryż i tym interesowała się prasa na całym świecie. Zrobiony został jeszcze jeden błąd. W Armii Krajowej nie było alianckiej misji łącznikowej. To dość dziwne, ponieważ, na przykład, w komunistycznych oddziałach partyzantów jugosłowiańskich taka misja była. Skutek był taki, że sowieccy propagandyści mogli bez większych oporów pisać, że w Warszawie nie ma żadnego powstania, podobnie jak nie istnieje jakaś tam „Armia Krajowa”. Dowództwo AK na samym wstępie przegrało bitwę w płaszczyźnie „public relations”.

      Proporcja sił obu stron walczących w Warszawie jest sprawą dyskusyjną. Większość historyków ocenia, że Niemcy dysponowali wzmocnioną dywizją (trzydzieści tysięcy żołnierzy), sensownie wyposażoną i dobrze wyszkoloną. Dysponowali także wsparciem lotniczym i pancernym. Siły Armii Krajowej nie mogły się z tym równać. Pełnego uzbrojenia starczyło im ledwie na lekkozbrojny pułk szturmowy (trzy tysiące żołnierzy). Powstańcy byli znacznie gorzej wyposażeni i wyszkoleni. No i niby skąd mieli brać amunicję? Zapasik starczał ledwie na kilka dni. Ludzi było oczywiście znacznie więcej niż ten jeden pułk. Tyle tylko, że byli nieuzbrojeni, jeżeli nie liczyć legendarnych butelek z benzyną.

      Dowództwo AK oczywiście zdawało sobie sprawę z tej dysproporcji i dlatego plan powstania zakładał zaskoczenie przeciwnika. Powstańcy nagłym atakiem mieli opanować całe miasto, wypędzić okupantów, okopać się na przedmieściach i bronić się, korzystając z zaopatrzenia mostem powietrznym z zachodu.

      Niestety, Niemcy nie dali się zaskoczyć. Powstańcy nie opanowali głównych punktów strategicznych, zaś Niemcy nie dopuścili, na domiar złego, do połączenia dzielnic Warszawy. Walka była przegrana już drugiego dnia. Jakim sposobem akowcy toczyli tę bitwę przez całe dwa miesiące? Tego nie rozgryźli nawet najlepsi wojskowi eksperci.

      Lotnicy angielscy i amerykańscy starali się zrzucać zaopatrzenie, ale jak to skutecznie zrobić, kiedy Warszawa była poszatkowana na rejony i nie wiadomo było, które z nich są zajęte przez Niemców? Straty lotników były ogromne, wielu zginęło, skutek zaś był bardzo mizerny.

      Z historią  Powstania łączy się także pewien dziwny zbieg okoliczności. Jak wiadomo, dowódcą oddziałów powstańczych był gen. Komorowski. Niemcami dowodził generał SS Zelewski, zaś największym okrucieństwem w tłumieniu powstania wsławił się niejaki Bronisław Kamiński. Ten ostatni był po prostu psychopatycznym zbrodniarzem i w niemieckiej służbie dowodził brygadą Rosjan. Facet ten zresztą źle skończył, bo kiedy do reszty zwariował, sami Niemcy go rozstrzelali. To zestawienie nazwisk może zainteresować Czytelnika kolekcjonującego egzemplarze niecodziennych poloników.

      Jest jeszcze jedna rzecz, którą należy sprostować. Chodzi o te legendarne „Tygrysy”. „A na Tygrysy mają Visy…”- śpiewali powstańcy. Otóż czołg „Tygrys” był wielką i ciężką maszyną skonstruowaną do walki z innymi czołgami i do tego na otwartej przestrzeni. Nie nadawał się do jeżdżenia po Warszawie, więc w walce z powstańcami nie brał udziału. Niemcy używali lekkich czołgów i dział pancernych.

      Są osoby, które krytykują dowództwo AK, twierdząc, że Powstanie nie miało sensu. Można na to odpowiedzieć pytaniem: a zacięty opór, jaki Niemcy stawiali Amerykanom i Anglikom , to miał jakiś sens? Wpuścili sowietów do Berlina przez własną głupotę. Jak na ojczyznę Karla von Clausewitza – ojca politologii, to trochę poniżej oczekiwań. Armia Krajowa przynajmniej walczyła po właściwej stronie.


                                                                              Michał Malicki

Offline Bełkot

Odp: Jak to na wojence ładnie
« Odpowiedź #61 dnia: Październik 30, 2008, 11:04:10 am »
(...)Są osoby, które krytykują dowództwo AK, twierdząc, że Powstanie nie miało sensu. Można na to odpowiedzieć pytaniem: a zacięty opór, jaki Niemcy stawiali Amerykanom i Anglikom , to miał jakiś sens?
Miał o tyle, że Niemcy dysponowali istniejącym mechanizmem sił zbrojnych - mieli broń, sprzęt, wyszkolonych żołnierzy, doktrynę, aparat dowodzenia. Dowództwo AK w Warszawie nie dysponowało żadnym z tych potencjałów, co więcej zdawali sobie sprawę co się stanie, gdy dojdzie do (niemal pewnego) niepowodzenia. A mimo to wydanego w kuriozalnych okolicznościach rozkazu o rozpoczęciu powstania nie odwołano.
 A mnie się podobał narkoman - oznajmia Jasio.
- Jaki narkoman ? Co ty opowiadasz Jasiu ? - krzyczy pani
- No ten co w sztabie generalnym palił skręta i mówił "Doskonały plan towarzyszu Stalin".