Kiedy półtora roku temu pisałem
recenzję pierwszego tomu, byłem naprawdę dobrej myśli. Wydawało mi się, że z tej emocjonalnej kotłowaniny wyniknie jakieś katharsis, które uwypukli czający się w komiksie tragizm i wstrząśnie czytelnikiem. Nic z tego. Po przeczytaniu całej serii jestem bardzo rozczarowany. Wszystko odbywa się tutaj po powierzchni i kręci w kółko, a infantylność bohaterów, naiwność ich zachowań i dialogów skutecznie odbiera "Welcome to the N.H.K." wiarygodność.
W ostatnim tomie Misaki mówi: "W takim razie ponieś mnie na plecach. Pozwolę ci na to, bo będzie ci łatwiej mnie pokochać, jeżeli będę tuż przy tobie". Ależ ja w tym momencie zamarzyłem o jakichś stabilnych komiksowych plecach konia, nawet uwzględniając ryzyko, że rysownik nie do końca sobie z nimi poradził.