Tak się składa, że to właśnie za sprawą tej telenowelowości, serwowanej przez Chrisa Claremonta przez 17 lat (1975-1991) kiedy był scenarzystą X-Men, seria ta stała się najlepiej sprzedającym się komiksem Marvela w latach 80-tych. Gdyby nie Claremont, to X-Men nadal byli by marką, której nikt nawet kijem by nie ruszył, i nie mielibyśmy filmów i seriali z tą grupą.
Jeśli w jego komiksach była akcja, to prawie zawsze była ona pretekstem do rozwoju postaci. A często pojawiały zeszyty gdzie akcji było prawie zero i nikt nie narzekał. Tak było np. w "Lifedeath" ("Życieśmierć" w TM-Semicu) gdzie historia narysowana przez Barry'ego Windsor-Smitha skupiała się na romansie pozbawionej mocy Storm i Forge'a.
Albo np. Uncanny X-Men #183 (swoją drogą jeden z moich ulubionych zeszytów), w którym Piotr zerwał z Kitty. Na końcu tego zeszytu Colossus stoczył walkę z Juggernautem. To starcie też nie było wrzucone tu przypadkowo, ale wiązało się z wątkiem relacji Piotra i Kitty. (
SZCZEGÓŁY TUTAJ).
Telenowelowe wstawki pozwalały budować postać i utożsamiać się czytelnikom z bohaterami. Idea bohatera ze zwyczajnymi problemami i ludzkimi słabościami to pomysł, na któym Stan Lee i pracującym z nim artyści zbudowali uniwersum Marvela i zrewolucjonizowali gatunek. Przykładem niech będzie Peter Parker. Chora ciotka, brak kasy, szef wrzeszczy na niego w pracy, spóźnienie na randkę, kłopoty z kolegami w szkole. Czysta telenowela. Takie motywy pasowałby jak nic do takich produkcji jak "Na Wspólnej" czy "Klan" czy jeszcze do czegoś w tym guście. Ale w komiksach Marvela, wątki te zostały podkolorowane przez obdarzenie bohaterów dramatu supermocami. A X-Men za czasów Claremonta to była taka hurtowania Peterów Parkerów gdzie między pojedynkami z superłotrami, każdy użalał się nad swoimi problemami osobistymi. I to się sprzedawało jak ciepłe bułeczki. Avengers byli niczym ekskluzywny klub, a X-Men byli jak rodzina, której czytelnicy czuli się częścią i przejmowali się ich prywatnym życiem.
Mnie właśnie brakuje takiej "Dynastii" we współczesnych komiksach, bo bez niej postacie stają się strasznie płytkie i zbyt podobne do siebie. I ciągle tylko nawalanka i nawalanka, i skakanie od jednego crossoveru do drugiego. Trochę może przesadzam, ale...