Były już tu umieszczane opinie na temat niektórych wydań zbiorczych, więc dorzucę swoją o
Black Panther by Christopher Priest The Complete Collection vol. 1. Nie chcę zakładać osobnego tematu dla Black Panthera, który się zakończy na trzech postach.
No to ten, tego... Pierwsze 17 zeszytów BP Priesta nie spodobały mi się tak, jak myślałem że się spodobają.
Na pewno cieszy, że BP nie jest tu po prostu jakimś podrzędnym Avengerzyną. Zostały odpowiednio wykorzystane fakty, że Black Panther a) jest czarny i b) jest królem. Mamy całą menażerię królewskich pomagierów pełniących funkcje wynikające z kultury i tradycji Wakandy, mamy protokół dyplomatyczny, stosunki Wakandy z USA oraz skomplikowaną sytuację Afryki (z obozami dla uchodźców, yay jak na czasie). Poza tym przedstawienie BP jako spokojnego, budzącego respekt, małomównego i planującego wszystko z dużym wyprzedzeniem przypadło mi do gustu. Niby trochę przypomina to Batmana, ale przez całą "królewską" otoczkę jest zupełnie inaczej. W końcu T'Challa występuje w telewizji jako głowa państwa, a nie chowa się po jaskiniach z nietoperzami.
Niestety tu pojawia się problem. Za często rozwiązanie akcji ma schemat "no przecież BP już dawno to wszystko rozgryzł, teraz tylko trzeba użyć superzaawansowanego technicznie gadżetu i oklepać jednego gościa". Rozumiem, że narracja jest prowadzona z perspektywy osoby niewtajemniczonej w działania BP (Everett Ross - postać czysto komediowa). Niestety zbyt często zostajemy postawieni przed faktem dokonanym i jedyne co dane jest nam obserwować to obicie jakiegoś kolesia.
Podobnie część polityczna mnie nie zadowala. Niby mamy polityczne tarcia i napięcia, ale koniec końców
za wszystkim zawsze stoją pojedyncze osoby (co prawda powiązane łańcuszkami powiązań
), a nie frakcje i opcje polityczne. Odniosłem wrażenie, że wystarczy wyeliminować te kilka osób i nagle wszystko jest w najlepszym porządku.
Jest umownie i to bardzo.
Humor w serii w większości przypadków bardzo dobrze trafia w to co mnie śmieszy, ale jak już coś zazgrzyta, to aż zęby bolą. Ross uciekający na rolkach przed prezydentem, który goni go z kijem hokejowym... To nie jest śmieszne, to jest po prostu głupie.
Za to narracja Priesta rządzi. Dawno nie czytałem nic tak poszatkowanego jeśli chodzi o miejsce i czas kolejnych scen, a jednak wszystko układa się sensownie i każdą informację dostajemy kiedy jest na nią najlepszy moment. Na razie seria jest fajna i tyle. Dobrze prowadzone, ciekawe postaci w historii która mnie kompletnie nie rozgrzała. W sumie nie wiem nawet czy sięgnę po dalsze zeszyty. Nie jestem przekonany.