Byłem na "Edge of Tomorrow" i muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Z książki jest tam mało, wszystko praktycznie pozmieniano, ale pierwszy chyba raz wyszło to historii na zdrowie. Książka, choć fajna, to raczej zasługuje na miano nowelki, bo jest tam praktycznie jeden jedyny wątek i dość nieskomplikowana akcja - nadawałoby się to na 30-45 minutową adaptacje, a nie na film. Dlatego jestem pod sporym wrażeniem jak ludzie od scenariusza rozbudowali i pozmieniali tą historię. Wyszło z tego całkiem fajne kino akcji w sf'owych klimatach. Tylko ostatnie kilka minut wyglądało tak, jakby po skończonym filmie przyszedł ktoś do reżysera i kazał mu dokleić dodatkowy materiał, czego w sumie wykluczyć nie można, patrząc na trendy królujące w Hollywood i USA.
Dobre słowo należy się też dla T. Cruise, który zagrał naprawdę dobrze. Gorzej wypadła Emily Blunt, która jakoś nie bardzo odnalazła się w roli.