Na szczęście po dość burzliwej wymianie zdań udało się nam wrócić do poprzednich wersji kontraktów - te nowe niestety nie były dla nas do zaakceptowania.
No, właśnie, jak wyglądają takie zakupy licencji? Sprzedawcy patrzą na kupującego z góry, jak na zwierzynę łowną, jak na ''frajera do skrojenia''? (sorry za określenia)
Mocno nerwowe to zajęcie? Bez adwokata ani rusz?
Można się targować?
Czy są jakieś potężne zawirowania, jak np. waluty podskoczą ostro do góry?
Czy trzeba mieć wcześniej jakieś super-wielkie doświadczenie, ażeby podjąć męską decyzję: ''Mam trochę kasy, wydam komiks''?
My, czytelnicy, wydajemy kasę, kupujemy, czytamy i (najczęściej) marudzimy - a tam z drugiej, wydawniczej strony, może odbywa się walka na śmierć i życie, panują prawa dżungli i leje się krew...