Po "Procesie Jean Grey" chyba wreszcie przyłapałem Bendisa na deklaracji "po co to wszystko?". Odpowiedzi, na stronie 11 polskiego wydania, udziela nie byle to, bo Najwyższa Inteligencja Kree. A ona rzadko się myli.
Rzuciło mi się to w oczy już w tomie czwartym, gdy fabuła wróciła do "God Loves Man Kills", oraz w "Uncanny X-men" #16 z trzeciego tomu zbiorczego serii, które zrewitalizowało pomysł na wypad ukrywających sie mutantek na zakupy (oryginalnie zainsenizowany w vol. 1 #244 - tuż po "Inferno"). Ponowne rozegranie procesu Jean Grey i kilku innych wydarzeń, których chwilowo nie wyliczam, ma na celu emocjonalne wskrzeszenie (w koncu rzecz tyczy się Feniksa) najważniejszych w powszechnym odczuciu i/lub dla niego, domyślam się, najciekawszych epizodów z mutanckich kronik. Młodzi X-Men przeżywają warianty historii, które były udziałem ich starszych (lub - jak w przypadku Jean - już martwych) "ja", a które poznać powinien wchodzacy w świat mutantów dzisiaj młodszy czytelnik. Zamiast streszczenia dostajemy historie samą, trochę inną, ale dzięki temu ekscytującą też, potencjalnie, dla tych, ktorym sie wydawało, ze ją znają i że wszystko na jej temat zostało już powiedziane.
Bendis jest tu bardzo sprytny, bo odmładza też postaci z bogatą już historią i to, jak robi z Kitty (dalej nie czytać, jesli historii nie znacie - oględnie bo oględnie, ale spoileruję) zakochaną małolatę jest równie bezczelne, co urokliwe. Bohaterka, którą nie tak dawno randka z Collossusem podczas "Avengers vs. X-Men" pozwoliła zaprezentować jako dojrzałę i doświadczoną życiem kobietę, tu mocą miłości (lub co najmniej zauroczenia) młodnieje w oczach, tracąc zmarszczki dane jej przez tytuł profesorki. I znowu jest tą małą, fajną gówniarą, która siedziała na progu szkoły w zamknięciu historii o Jean Grey, również w jej polskim wydaniu z 1992/93 roku, dziewczynką, którą czytelnicy musieli polubić i dla kórych miała stać się przewodniczką po świecie starszych kolegów i koleżanek.
Bendis stara się zatem zafundowac młodym czytelnikom emocje, które sam przeżywał intensywnie jako nastolatek, a jednocześnie zaproponować podobnym sobie sentymentalistom szansę na odkurzenie również ich wzruszeń. W moim przypadku, przynaję ze zdumieniem, mu się udało.
Dodatkowo uważam, że crossover ze Strażnikami jest zgrabnie skomponowany. Doceniam równoległość watków ojcowsko-synowskich (Cyclops i Star Lord), podmianę ról w fundamentalnym dla X-Men trójkącie miłosnym (gdy Logan zmienia się w Laurę...) i ambicję napisania nowej Jean. Wbrew malkontentom zatem zachęcam do lektury choćby tego tomu wszystkich, którzy All-New X-Men mieli już szansy nie dawać. Istnieje cień szansy, że i Wy przeżyjecie jeszcze raz to, co Bendisa i jego rówieśników w Stanach ekscytowało na początku lat osiemdziesiątych a nas (w zależności od pokolenia, do ktorego należymy) może zimą '92/93, może na progu 2013 roku. A może jeszcze gdzieś pomiędzy.