Ale to temat dla Wincklera...
Obecny.
Tyle że komiks to nie książka, strona graficzna ma tu fundamentalne znaczenie, a okładka jest częścią tejże.
Komiks także jest książką. Tak długo jak mówimy o nośniku treści utwory drukowane dziś, zarówno komiksy jak i dzieła literackie (bo to je miałeś na myśli, domyślam się, mówiąc o książkach), korzystają w większości z formy wywiedzionej od kodeksu, a więc pliku oprawionych kart. Jeśli ktoś (to nie Twój przypadek, bo rzecz tu dotyczy ogólnie rysunków) faktycznie rezygnuje z zakupu jakiejś pozycji dlatego, że nie podoba mu się sama okładka, to dobiera pozycje do kolekcji jako bibliofil w znaczeniu fetyszysta edycji raczej niż bibliofil w znaczeniu miłośnik sztuki, literatury itd. Okładka często (tak w komiksowie jak i szerzej pojętej beletrystyce) pozostaje poza zasięgiem wpływów autora i tym samym sytuuje się gdzieś na pograniczu dzieła samego, należąc w teorii (Gérarda Genette'a) do sfery tzw. paratekstów (wraz ze stroną tytułową, spisem treści, czasem ilustracjami, ewentualnym wstępem czy posłowiem i innymi elementami dzieła, którymi obudowany jest tekst właściwy - obudowany nie tylko przez samego autora, ale też przez redaktora, wydawcę, drukarza...). Paratekst może mieć wpływ na to, jak patrzymy na tekst główny, miewa też (zwłaszcza w komiksowym światku) zasadniczy wpływ na decyzję o zapoznaniu się z dziełem w ogóle.
Zmierzam do tego, że żal by było, gdybyś miał konsekwentnie pozostać ofiarą paratekstu i nie zapoznać się ze świetnym tekstem samym, którego strona graficzna (Twój argument jest obosieczny) to tylko jedna ze stron. Do spółki z innymi stronami to naprawdę, jak dowodzi Kuki, pierwszorzędna rzecz.
A dla porządku dodam, że mi się okładka polskiego wydania bardzo podoba. Była blisko mojego top 5 podczas lutowego szykowania prywatnego zestawienia. (I proszę nie rzucać zgniłymi owocami kiwi...
Dla mnie nie
Już nie
♪ ♫ La la la la ♫ ♪
Cause I'm already dead
..ani podręczną sympatyczną padliną oceaniczną).