"Życie nie jest takie złe, jeśli starcza ci sił" – jeden z głównych atutów tego komiksu to umiejętne, stopniowe poddawanie czytelnika nastrojowi nostalgii oraz podsuwanie mu całkiem ciekawego materiału do przemyśleń. Czytelnik ma prawo poczuć się jak pełnoprawny partner w twórczym dialogu z artystą. Kiedy jednak potem odkrywa, że został również poddany manipulacji, cały ten wartościowy proces towarzyszący lekturze bierze w łeb, pojawia się wątpliwość co do szczerych intencji autora w ogóle. Czyżby chodziło o specyficzne poczucie humoru kanadyjskich komiksiarzy, o którym w innym temacie wspominał Jerzy Szyłak? Być może. Idąc tym tropem, potraktowałem "Życie..." jako klucz do zrozumienia postawy Chestera Browna w komiksie "Na własny koszt": na mur-beton jego problemy wzięły się stąd, że przez lata Gregory Gallant kładł mu do głowy te egotyczne historie o swoich związkach z kobietami. A może był to Seth? Albo jeszcze ktoś inny?
Z kolei nieszczęsna "zatłuszczona łyżka" ze strony 51 podkopała trochę moje zaufanie do polskiego wydawcy: nawet jeżeli tłumacz – który poza tym spisał się świetnie – cierpiał na chwilowy blackout, dlaczego dwaj redaktorzy wymienieni w stopce nie zwrócili na to uwagi? Ja przed lekturą komiksu też nie wiedziałem, co może kryć się pod wyrażeniem "greasy spoon", ale przecież wszystko można sprawdzić...