Aż chce mi się nawiązać do tego, co napisałem dzisiaj w poście o komikssie "Louis Riel" i wypalić z grubej rury: N.N., Ty ani chybi "nie umiesz" czytać mang w wersji polskiej. A już tak całkiem poważnie, myślę że to kwestia przyzwyczajenia, otrzaskania się z tymi dość straceńczymi czasami próbami polskich wydawców, aby oddać specyfikę japońskiego komiksu, oraz dobrej woli.
Jeśli ta umiejętność ma polegać na tym, by umieć źle napisane i byle jak przełożone opowieści tłumaczyć tym, że język japoński jest bardziej sformalizowany i mniej emocjonalny, a tłumacz ma skłonność do używania maniery zmów i kalek językowych, to rzeczywiście nie umiem czytać mang.
Jeśli zaś chodzi o to, co nazywasz „straceńczymi próbami oddania specyfiki japońskiego komiksu”, to ja widzę w tym raczej intelektualne lenistwo, pójście po linii najmniejszego oporu i zwyczajne dziadostwo. Onomatopeja jest wyrazem dźwiękonaśladowczym – jej zdaniem jest odtwarzać obraz dźwięku, który opisuje. Np. w wypadku deszczu logiczniejsza byłaby onomatopeja DESZSZSZSZSZSZSZCZ. Tymczasem „onomatopeja” WLOK nie naśladuje żadnego dźwięku. Jest to jedynie nieudolnie zniekształcone słowo WLEC. Po co to?
Chciałem zauważyć, że ani w „Edenie” Egmontu (innych mang z tego wydawnictwa nie czytałem), ani w komiksach wydawanych przez Hanami nie znalazłem niczego podobnego. W „Edenie” mamy część kadrów z pozostawionymi onomatopejami japońskimi i naprawdę ładnie to wygląda, w komiksach z Hanami onomatopeje naprawdę naśladują dźwięki i w dodatku są dyskretniej umieszczone na tle obrazka. Tu mamy do czynienia z kobylastymi literami (które muszą zasłonić napisy japońskie) lub z umieszczaniem tych pseudo-onomatopei w ni to dymkach, ni to ramkach, które – jak podejrzewam – w oryginale nie występują. Ani to ładne, ani dobrze wymyślone, ani starannie wykonane, ani też nie odzwierciedla tego, co zaplanował sobie twórca komiksu rozmieszczając napisy na planszy.
Zdarzało mi się czytać komiksy japońskie i po niemiecku, i po angielsku (niedużo, ale jednak) i tam też nie spotkałem podobnie straceńczych prób oddania specyfiki japońskiego komiksu, co każe mi podejrzewać, że mamy tu raczej do czynienia ze specyfiką JPF-owskiego wydawania japońskich komiksów w Polsce. I to, co piszę, piszę z dobrej woli: marzę o tym, żeby JP Fantastica przestała traktować komiksy jak byle jaki towar przeznaczony dla odbiorców, którym można wcisnąć byle co i zaczęła opracowywać swoje publikacje staranniej.
A czy nie uważasz, że nastrój grozy tworzy w "Hideout" przede wszystkim strona wizualna? I co o niej sądzisz?
Na stronie 123 mamy dramatyczną scenę: mały chłopiec idzie na balkon, wspina się na drabinę, by sięgnąć po pranie. Na rusunku widzimy tylko jego stopy ubrane w laczki tatusia. I obok tych stópek mamy grubą ramę z napisem CHWIEJ. W tym momencie – rechoczę i japońskie demony ironii porywają mój nastrój w cholerę i sprawiają, że nie potrafię się przejąć losem niewinnej dzieciny. I tak mam co kilka stron, a właściwie miałem, bo już skończyłem czytać.