W końcu przeczytałem Tajne Wojny. Czytałem ten komiks praktycznie dzień po dniu po lekturze Avengers Czas się kończy t. 3 i 4 i muszę przyznać że to był dobry wybór. W pewnym momencie bowiem seria Hickmana doszła do takiego miejsca, że ogrom postaci zaczął przytłaczać.
Z Tajnymi Wojnami wiązałem nadzieje, głównie spowodowane tym, że przy większości tomów Avengers i New Avengers dobrze się bawiłem. Oczywiście, seria nie osiągnęła nigdy poziomu z New Avengers t.1, ale mimo to jako całość prezentowała się naprawdę solidnie. Czy zatem Tajny Wojny spełniają moje oczekiwania?
I tak i nie. Z jednej strony nagromadzenie postaci o którym już wspomniałem okazało się całkiem zbyteczne, bo tak naprawdę żaden z nowych, wymyślonych przez Hickmana bohaterów nie odegrał większej roli. Dlatego też w kontekście całości ma się wrażenie, że bez tych wszystkich Manifoldów mogło się po prostu obyć. Odnoszę wrażenie, że bez tych zbytecznych postaci seria byłaby po prostu przystępniejsza. No i nieszczęsna Czarny Łabędź. Jak już pisał bodajże Antari, strasznie szkoda jej niewykorzystanego potencjału, a sprowadzenie jej do roli praktycznie tylko i wyłącznie wyznawczyni i obrończyni głównego oponenta z Tajnych Wojen powoduje moje rozczarowanie.
Niemniej, jako event Tajne Wojny czyta się przyjemnie. Nie ma tam zbyt wiele nawalanki (znaczy niby jest, ale to nie jest główną osią fabuły) i przeciwnika naszych "dobrych" bohaterów po prostu mi było szkoda. Jest to nie wątpliwie plus tej historii, chociaż pokazuje też głupotę głównych postaci. Bo jakże to, dawny wróg włada światem? To trzeba mu obić pysk, tak dla zasady.
I kończąc, mam do Was pytanie. Czy tylko ja mam wrażenie, że teraz każdy kolejny komiks nie będzie miał tej wagi wydarzeń co w serii Hickmana? To znaczy, każde kolejne zagrożenie dla superbohaterów to będzie bułka z masłem? Thanos i ta cała reszta ferajny zostali bowiem sprowadzeni do drugorzędnych postaci, a nie wróży to dobrze na przyszłość. No bo kto teraz może zagrozić światu Marvela?