Dwutomowe wielkie dzieło japońskiego twórcy wycisnęło ze mnie ogrom emocji. Czytanie komiksu przerywane było pogłębianiem wiedzy o wojnie na Pacyfiku. Bardzo podobał mi się pomysł z międzyrozdziałowymi dodatkami w postaci kalendarium.
Zachwycił mnie przede wszystkim szczegółowy rysunek. Ile trzeba pracy, żeby w tak drobiazgowy sposób podchodzić do obiektów architektonicznych, pojazdów czy statków. I powtarzać ten wysiłek kadr po kadrze, z których część była niema (dla niejednego czytelnika taki kadr to kwestia ulotnego spojrzenia i przesunięcia wzroku na następny rysunek).
Nadto nie zaniedbany został dalszy plan: mało tu kadrów bez tła, a jeśli już takie kadry są, to są usprawiedliwione przez akcję (np. wzburzenie czy zaskoczenie postaci wypada ekspresywniej, gdy za narysowaną twarzą nie ma tysiąca detali). Gdy się do tego doda fakt, że mowa o ok. 1200-stronicowej pozycji najczęściej z pięcioma i więcej kadrami na stronie, to trudno nie być pod wrażeniem.
Zaskoczyła rzadka rysunkowa groteska. W niektórych scenach postacie były celowo przerysowane, skarykaturyzowane, zwłaszcza gdy w grę wchodziły ich silne przeżycia. Z jednej strony taki sposób budził zdziwienie (treść i forma nie współgrały ze sobą), z drugiej - było to coś świeżego i dawało radość z obcowania z inną kulturą. Aczkolwiek zagadka istnienia pewnej epizodycznej lilipuciej postaci z ostatnich rozdziałów drugiego tomu mogłaby zostać rozwiązana (aluzja do czegoś? kogoś?).
Gatunkowo dzieje się tu bardzo wiele. Fragmentarycznie jest to nawet komiks sportowy i marynistyczny. Ta szczegółowość fabularna potrafiła zdziwić, bo gubiony bywał główny wątek całej historii. Ale też komiks ten należy traktować znacznie szerzej niż to, co zareklamowano na okładce. To w zasadzie panorama japońskiego społeczeństwa w przededniu japońskiej inwazji na Chiny, a później już w trakcie trwania wojny z USA. Dobrze było wejrzeć oczami Japończyka w japoński militaryzm i oszołomstwo i wiele spraw poznać od wewnątrz.
To, co wyprawiano z dokumentami o pochodzeniu Hitlera, zakrawało momentami o śmieszność. Święta wiara w to, że ich ujawnienie cokolwiek zmieni, nie znalazłaby potwierdzenia w rzeczywistości (chociaż to fikcyjna opowieść, więc może i by znalazła potwierdzenie w komiksowych realiach). W Niemczech działało prężnie Ministerstwo Propagandy, które nie pozwoliłoby tego rodzaju faktom ujrzeć światła dziennego, a alianckie ulotki zrzucane z powietrza dałoby radę prosto ośmieszyć. Z kolei poza granicami Niemiec już po agresji na Polskę Hitler i tak był przeważnie persona non grata, więc kwestia jego genów była marginalna wobec palącego problemu unicestwienia jego armii.
Mogę zrozumieć, że w sprzymierzonej z Niemcami Japonii, w której obowiązywała coraz bardziej opresyjna cenzura (o czym dowiadujemy się z kalendarium), można było liczyć tylko na polityczne podziemie i niezbyt zadowalający nakład, ale przecież swoje propozycje odkupienia dokumentów składały obce wywiady. Czego bał się Sohei Toge? Dla mnie sprawa była prosta, należało tylko wybadać, które państwo dokumenty te zwróci przeciw Hitlerowi, a które zachowa je dla siebie. A może coś przeoczyłem?
Na największą uwagę zasługuje postać Adolfa Kaufmanna. Nie byłem w stanie oglądać jego przemiany i tych wszystkich sadystycznych czynów. Bo zawsze najgorsza była myśl, że podobne rzeczy działy się, dzieją i będą się dziać i przytrafiać kolejnym niewinnym ofiarom. Sceny kaźni (m.in. przypalanie piersi papierosem) najpierw przekartkowywałem naprzód, coby sprawdzić, czy torturowani wyjdą z tego cało. W związku ze zbliżającym się Mundialem 2018 w Rosji przekładam lekturę "Mausa" na później. Nie mogę się na przemian bawić i dołować.
Nie zgadzam się z przedmówcami twierdzącymi, iż czyny Japończyków zostały wybielone. Prawdą jest, że przy tak opasłych tomach można było powiedzieć więcej, zwłaszcza o japońskich zbrodniach wojennych na cywilach w krajach podbitych. Tego zabrakło, ale powiedziano/narysowano i tak bardzo dużo. Metody przesłuchań japońskiej bezpieki bliźniacze ze sposobami niemieckimi. Kraj ukazany jako agresor, pakujący się w konflikt, który przyniósł cierpienie tysiącom niewinnych japońskich cywili (przy okazji dostało się też Amerykanom: niby bombardowali tylko fabryki, cele wojskowe i mogące przysłużyć się wojsku jak lotniska, porty, ale coś im te bomby za często schodziły na zwykłe domostwo; a zrzucenie dwóch bomb atomowych to dla mnie oczywista zbrodnia - podobnie jak nalot dywanowy na Drezno). Wspomniano też Nankin i nieuzasadnione mordy i tortury (temat na osobny komiks).
Po lekturze zaduma i smutek. 8/10.