[Trochę później niż koledzy Dagobert i Blaskovitz] z dużą przyjemnością przeczytałem "Korvac Sagę".
Do tej pory klasyczni "Avengers" z WKKM (dwa zeszyty z "Początków Marvela" oraz "Narodziny Ultrona") raczej mnie rozczarowywali.
Tymczasem "Korvac Sagę" z zeszytu na zeszyt czytało mi się coraz lepiej. Przy tym dawno nie czytałem tak dobrze rozpisanego komiksu zespołowego (nieważne: stary czy nowy). Shooter ze współpracownikami rewelacyjnie pisze tak wielkoobsadowy komiks (to on powinien napisać scenariusz do filmowego "Czasu Ultrona"!). Choć większość postaci ma charakter epizodyczny, to mają one swój charakter i rolę do odegrania. Przy całej nieuniknionej naiwności był to komiks "o czymś", a jego dramatyzm umiejętnie przeplatał się z humorem i pewnym przymrużeniem oka.
Pod względem rysunku również jest w porządku: Perez złapał "właściwy" styl, a Buscema i Wenzel skrupulatnie go naśladowali. Całostronicowe kadry (np. z Eternity), czy świetnie kadrowana konfrontacja Korvaca ze Starhawkiem to piękne wizytówki Marvela lat 70.
Gorszej jakości strony/numery, o których pisze Dagobert, to chyba efekt skanowania oryginalnych numerów. W reedycjach starszych komiksów zdarza się coś takiego (np. ślub Sue i Reeda w "Nadejściu Galactusa") ale nie wiem, czyja to "wina"...
I jeszcze jedno: trochę szkoda, że przyjęło się nazywać tę historię "Sagą o Korvacu". Ponieważ z czasem zaczyna przybierać ona postać historii detektywistycznej, w tytule zapisano swoisty spoiler. No ale taka dola dzieł klasycznych...