Parę słów o "
Hulk: W sercu atomu".
Rewelacji nie było, choć ciekawie zapoznać się bliżej z Hulkiem, który - jak to kiedyś ujął Arek Wróblewski - "skakał w obdartych kalesonach po Kansas wołając: "Bić na lewo, bić na prawo!"...
Najwcześniejsze zeszyty (140, 148 i 156) obrazują jak ta postać może być monotonna i nieciekawie prowadzona. Do tego Jarella jest bohaterką pozbawioną wszelkiego wyrazu.
Dla tych, którzy jednak przedrą się przez początkową część tomu czekają nagrody w postaci dwóch dalszych historii. Rewelacji w nich nie ma ale zalety są - jak dla mnie - poważne.
Po pierwsze scenarzysta Len Wein zna się na pisaniu wielkich zielonych potworów. Wprowadzenie (nieco melodramatycznej) tragedii nie dość że zaskakuje, to skutecznie "ożywia" i "uczłowiecza" Hulka (w sensie, że staje się czytelnikowi bliższy).
Przede wszystkim jednak w tym tomie urzekają mnie precyzyjne, hiperdynamiczne rysunki Sala Buscemy. Aż trudno mi uwierzyć, że o ponad dekadę poprzedzają one jego współpracę z DeMatteisem w "Spectatcular Spider-manie" (tym bardziej, że w międzyczasie pracował np. w "Thorze" i aż tak charakterystyczny wówczas - moi zdaniem - nie był). Takie "stopklatkowe" kadry jak te z Jarellą a zwłaszcza Valkirią zapowiadają jego późniejsze mistrzostwo w oddawaniu emocji, napięcia i znaczącego gestu:
Reasumując - bez fajerwerków ale zdecydowanie na "plus". Dla fanów Sala Buscemy - musiszmieć.