Jestem po lekturze. Garść krótkich przemyśleń.
Generalnie w dużej mierze zgadzam się z tym co napisał laf.
Rysunki? Dla mnie dramat. Nie rozumiem dlaczego to akurat brzydota ma podkreślać klimat, który zresztą nie jest ani mroczny ani nawet jakoś specjalnie duszący - jest zwyczajnie przyziemny. Nic nie poradzę, ale nie podobają mi się ani trochę. Tylko dzięki okładkom (i ew. pierwszej stronie szkiców na końcu) można się zorientować, że główna bohaterka nie jest rozsypującym się pod brzemieniem zbyt wielu operacji plastycznych brzydactwem tuż przed pięćdziesiątką. Usta jak u glonojadów zwyczajnie denerwują. To naprawdę dałoby się rysować inaczej bez utraty "klimatyczności".
Dialogi. Tutaj jest już zdecydowanie lepiej. Co prawda nie jest tak, że cały tom to poziom Tarantino, ale jest dobrze. Świetne wprowadzenie w pierwszej scenie, a za tekst o celowaniu zdecydowanie kciuk do góry. Później jest jeszcze kilka perełek (w sumie najbardziej chyba podobał mi się "monolog" w ramach rozmowy telefonicznej z matką - samo życie
), ale podsumowując całość użyłbym określenia "solidne rzemiosło". Niemniej dwa czy trzy dialogi celem ucieszenia mózgu czytałem po dwa razy.
Historia nr 1: w sumie żałuję, że fabuła z
nie została pogmatwana na tyle, żeby wypełnić cały tom. Zapowiadało się nieźle, do czasu rozwijało się też niezgorzej, po czym nagle szast prast i deus ex machina kończy całą sprawę (
a ja głupi i naiwny liczyłem na to, że to Jones pójdzie do golfisty z pluskwą albo przynajmniej mini dyktafonem w kieszeni - tutaj pograła jak początkujący padawan, choć tekst o wydłubywaniu kuli spoko
).
Co mi się nie podobało w tej fabule to dwie kwestie.
Primo: ok. Rozumiem, że Rogers to facet i spotyka się z kobietami (inna sprawa, że ta konkretna została narysowana tak, jakby była własną ciotką). Ale po herosie dźwigającym na swoich barkach 3/4 bezpieczeństwa narodowego nie spodziewałbym się, że będzie narażać "cywila" na swoje zagmatwane życie profesjonalnej tarczy strzelniczej. Jakby mało było fajnych agentek.
Secundo: i to już przesada. Scena w której Rogers pojawia się po odbiór kasety u Jones jest z d..y wzięta. Właśnie zginęła młoda kobieta z którą się spotykał. Taki rycerzyk powinien jakoś to odczuć, jakąś reakcję powinniśmy widzieć. Tymczasem to jest taka luźna scenka jak gdyby przyszedł odebrać nagranie dokumentujące jego skok w bok albo inną podobnego "kalibru" niedyskrecję. Zero napięcia w tej scenie i jakiś taki zupełny "zlew" u kpt. Doskonałego w zw. z zaistniałą sytuacją. Zwykłe: "Cześć. Wpadłem po kasetę. Dzięki. Jak czegoś będziesz potrzebowała zadzwoń". Słabo.
Patrzę na to w ten sposób: ten konkretny styl rysowania to nie moja bajka. W fabule były drobne mankamenty. Ale jednocześnie takiej odskoczni po "typowym" Marvelu było mi trzeba. Jeżeli kolejne tomy są lepsze to tytuł trafia do zakładki pt. "oczekiwane" i następne odsłony kupuję bez jakiegoś zbędnego hamletyzowania. Gdybym bardzo musiał podsumować punktowo to solidne 6-6,5/10.