Zwrot bywa sztuką sam w sobi mówi o jaki rodzaj sztuki mi chodzi. Also, o sztukę "spełnioną" a nie potencjalną, na którą zasadniczo składa się miazdząca większość twórczości (terminie mylnie moim zdaniem stosowanym zamiennie ze sztuką). Anyway, wiesz co mam na myśli. I to nie jest znów ujma dla komiksu jako takiego, bo tak samo w muzyce i filmie szkuta przez duże S gdziestam się wytrąca, ale z pewnoscią nie rezyduje na stałe.
Chciałem to tylko lekko sproblematyzować. Ale jasne, że wiem, co masz na myśli.
Natomiast jeśli chodzi o Strażników to jednak trochę pojechałeś. Moora można lubić lub nie to inna para kaloszy ale wizualnie to jest pulpa (w dobrym smaku) ale jednak. W zaden sposób nie aspirujaca do sztuki wizualnej.
W kwestii "Strażników" będę jednak swojego zdania bronił. Bo chodziło mi nie o samą historię, ani nie o dość toporne rysunki Gibbonsa, lecz o "narrację wizualną", czyli sposób opowiadania historii przez odpowiedni układ kadrów, ich zawartość i przemyślany montaż. To jest coś, co powstaje pomiędzy scenarzystą a rysownikiem i - moim zdaniem - w przypadku "Strażników" osiągnęło wyżyny możliwości. W ramach bardzo regularnych kadrów powstał świat ruchomy i płynny, "filmowy" do tego stopnia, że Snyder mógł pewne wizualne pomysły przenosić do swojej ekranizacji wprost - w czym nie przeszkadzała nawet drętwota rysunków. Co ciekawe jednak, owa "narracja wizualna" wcale nie sprawdza się tak dobrze w filmie, tylko właśnie jest immanentną cechą komiksu i właśnie w "Strażnikach" robi na mnie wielkie, Artystyczne wrażenie.
Natomiast przewagę nad np Sienkiewiczem, czy McKeaneam ma taką, że nic nie udaje. Ci dwaj akurat moze robią intrygujaca wizualnie robote, niestety jest to bardzo powierzchowne i trochę pretensjonalne. Dodatkowo czerpali garściami z trendów, które przeminęły w latach 90tych (bardziej McKean) i to niestety widać. Sztuka to to nie jest. Już prędzej nazwałbym to kiczem wysokich lotów
Z tym jest o tyle problem, że od drugiej połowy XX w. na sztukę (malarstwo i grafikę) figuratywną patrzy się z przekąsem jako wsteczną wobec awangardowego nurtu kolejnych -izmów. A w komiksie od tej figuratywności praktycznie nie ma ucieczki. Do tego, jeśli trzeba artystycznie przetwarzać postacie i ich atrybuty, wprowadzone w masowym komiksie w latach 60., to taki rysownik jest już z góry na straconej pozycji i za twórcę Sztuki nie będzie mógł być uznany z definicji.
Tylko że mnie to trochę uwiera i myślę, że uwzględniając powyższe trudności, przywołanych przeze mnie twórców można nazwać Artystami.
Zgodzę się z Tobą, że tworzą oni (siłą rzeczy) na granicy grafiki artystycznej i komiksowego kiczu. Co jednak nie jest chyba aż tak odległe od niektórych przejawów sztuki współczesnej...
Swoją drogą, taką twórczość pomiędzy kulturą pop a sztuką "wysoką", "ozdabiającą" artystycznymi grepsami formę popularną Umberto Eco nazywał "midcultem". I do tej - dość złośliwie przez niego opisywanej - kategorii zaliczał np. "Starego człowieka i morze" Hemingwaya.
Chętnie się zgodzę aby np. "Vision Quest" Davida Macka zaliczyć do tej kategorii i postawić obok Hemingwaya...
P.S. Przepraszam, że odpowiadam po czasie i - tak się złożyło - nieco obok toczonej dyskusji.