Wreszcie odważyłem się wyciągnąć "Hush(e)" z szafy i przeczytać. Pierwszy tom nawet spoko, ale przy drugim wręcz zaczęło drapać w gardle. Nawet uskuteczniając ostre wietrzenie i tak czuję się jak naćpany. Ten sanepid to chyba nie jest zły pomysł...
A jeśli chodzi o sam komiks to nie rozumiem obiekcji pod adresem Lee. Chłop rysuje jak rysuje, stylu nie zmieni, ale w czym przeszkadza tej historii to tego nie pojmuję. Chociaż dobra. Może inni nie mają sentymentu z lat szczenięcych do jego dziewuch. Chociaż zaraz - przecież sporo z tu obecnych to pokolenie TM-Semic. To czemu nie pasuje wam J.L. i jego laski?
Sama historia nie byłaby zła, choć czytając wcześniej "
" stykamy się niestety z tym samym (tak, wiem - to "Batek" jest wcześniejszy) sposobem narracji dot.
, przez co już po dwóch tożsamość złola jest jasna jak Słońce. Ale nawet byłoby to do przeżycia, gdyby nie jeden detal.
Rozumiem, że dr Elliot chciał skasować Wayne`a. Tak? To nie prościej było wykończyć Bruce`a na stole operacyjnym? Operacja się udała, pacjent zmarł? Nieee... Koniecznie trzeba było przeprowadzić wszystko do samiutkiego końca i wyjaśnić mu wszystko ze szczegółami jak to zwykle łotry czynią. Ale poza tym nie było źle.
W mordę. Godzina po lekturze i dalej w gardle drapie...