2. Einstuerzende Neubauten, Legendary Pink Dots, Skinny Puppy ze wszystkimi odrostami typu Tear Graden czy Download, Ozric Tentacles - a co to jest?
I to obserwujemy jak to niewiedza, albo inaczej: poziom wiedzy/osłuchania, kreuje gusta. Bez żadnej obrazy, sam nie jestem żadnym znawcą i prawdopodobnie wobec Kormaków czy innych Rorkboyów jestem takim mały i tyci...
Choć opinia Rorkboya wydaje mi się odrobinę przesadzona. Ale cóż, każdy ma prawo...
"Another Brick In The Wall" interpretuje trochę inaczej niż pan RorkBoy. Nie zawsze tekst musi się odnosić bezpośrednio do osobowości autora. Może być to pieśń o tym jak jest(było), a nie jak ma być. ("we don't need no education" śpiewają chóry dziecięce a nie sam Gilmour).
Co do rzekomej choroby psychicznej Gilmoura - może on dla mnie być nawet pedofilem, gwałcicielem, seryjnym mordercą i złodziejem. Niewiele mnie to obchodzi.
Po przeczytani całego tego tematu sięgnąłem po następujące muzyczne lektury:
- Pink Floyd "The momentary lapse of reason".
Lata 80, chwytliwe refreniki, jednostajna, powolna, pompatyczna, leniwa perkusja, solówki gitarowe - każda taka sama, słowa raz ciekawe raz infantylne...
Spróbowałem napisać coś "pod wpływem" tego albumu. Wyszło mi jakieś "cudeńko", z którego niewiele pozostało. Własna twórczość jest pewnym odwzorowaniem jakości wpływów. Nie wróżyło to najlepiej.
Ale takie utwory jak "Yet another movie", "Signs of life" nadal mnie poruszają.
WNIOSEK: nie każdy album Floydów jest dobry. Ale żeby aż ich nienawidzić? Zrozumiałem też o co chodziło Rorkboyowi, gdy mówił o braku polotu, braku nerwu... Floydzi stworzyli tę muzykę z taką pogardliwą nutką wyższości i profesjonalizmu. Zero luzu, zero skrajnych emocji. Doskonale wyważone, leniwe... Tak samo jest z Dark Side of The Moon.
- Roger Waters "Radio K.A.O.S."
Ciekawa rzecz, napisana w formie historyjki, mjuzikalu, czy nie wiem jak to nazwać. Ktoś słuchał Pogodno "Tequila" to wie o co chodzi. Tylko że w Pogodnie było to na podstawie książki, a tu jest na podstawie wyobraźni Watersa. Z drugiej strony słodziutkie, milutkie, popowate nutki tego albumu, brzmiące momentami jak country... Dziwnie się tego słuchało. Na pewno wiele razy nie będę tego odsłuchiwał. Ale w sumie ciekawe doświadczenie.
WNIOSKI: Przesada by mówić, że wszyscy Floydzi to beztalencia. Swoje tam umieją, a to że mają takie rozmemłane i rozleniwione utwory to tylko takie ich zabarwienie.
Dobrze się tego słucha w kuchni gotując rosół czy robiąc lekcje. Można jeszcze też poczytać sobie słowa... Nie powiem by byli genialni. Ale niektóre utwory mi się podobają. Szczególnie te w stylu "signs of life" czy okrzyczanego "High Hopes". Melancholijne, podniosłe...
Nie zgadzam się z tym, że słuchać czekogokolwiek to zabijać muzykę. Jeśli ktoś się zamknie w obrębie jednego gatunku, albo co gorsza jednego zespołu to tak... Ale słuchać to odbierać; to muzyka oddziaływuje na nas, poszerzając nam horyzonty o kolejne brzmienia i doświadczenia (niezależnie jaka) a nie my na nią.