Jakoś mam takie wrażenie, że tom 110. WKKM "Początki Marvela: Lata siedemdziesiąte" przeszedł bez większego echa. Może wiele osób go sobie odpuściło, czekając na to, że większość tych zeszytów wyjdzie w SBM?...
Tak, czy siak, tom ten sprawił mi ogromną przyjemność. Znacznie większą, niż analogiczny z lat 60. Raz, że debiuty te są mniej znane, mniej "opatrzone". Dwa, że są to znacznie bardziej dojrzałe historie, bardziej "samoświadome" świata, który współtworzą. Owszem, większość z nich to takie zalążki, bardzo uproszczone i po swojemu naiwne. Ale mnie urzekły swoją rozmaitością, wielością inspiracji, różnorodnością podejść.
Najbardziej spodobały mi się początki:
1. Iron Fista. O dziwo, bo tę postać nie bardzo lubię (mimo runu Fractiona/Brubakera oraz sensownych występów gościnnych). Pewnie zaowocowało tu umieszczenie aż dwóch zeszytów oraz efektowna, choć delikatna kreska Gila Kane'a w "Marvel Premiere" 15. Chyba po raz drugi (po "Seven Capital Cities of Heaven") odczułem prawdziwy czar oldschoolowych historii kung-fu.
2. Luka Cage'a. Jak na jeden zeszyt dość niestandardowo poprowadzona, znów (jak przy "Iron Fiscie") bardzo "filmowa". Nieźle rysowana, w takim nieco "szorstkim" stylu przez Tuskę.
3. "Spider Woman" jako swoisty dodatek do "Nick Fury Agent of SHIELD". Historia po swojemu naiwna i prosto poprowadzona, ale jednak faktycznie geneza postaci ciekawa. Na swój sposób szokująca (rozumiem, że potem ten "origin" został zmieniony). Poza tym jestem nieuleczalnym fanem Sala Buscemy, do którego należy druga sześćdziesiątka WKKM...
Zresztą o każdym można by napisać coś dobrego.
Tom ten ma też zupełnie unikatową wartość, ponieważ pokazuje obok siebie trzy sposoby na przedrukowywanie archiwalnych komiksów. Dominuje oczywiście standard: kolory lokalne "odświerzone", raster zlikwidowany. Mamy jednak dwa wyjątki: "Nova", w którym odnowiono kolorystykę, wprowadzono gradienty itd. oraz "Capt. Brytania", w którym pozostawiono oryginalną kolorystykę, raster i wszelkie "zabrudzenia". To zresztą bardzo ciekawe, że dano tu te dwa krótkie zeszyty i to w takiej wersji (a nie np. "Ms. Marvel" czy "Ant Mana"). Zapewne to efekt brytyjskiej genezy całej kolekcji.
W każdym razie w moim przekonaniu najlepiej wyszedł na tym właśnie "Kapitan Brytan", a najgorzej "Nova"...
Trzeba jeszcze wspomnieć o bardzo "akuratnym" przekładzie Aniona. Po ostatnich "kwiatkach" z różnych kolekcji, czytało się go gładko. Polszczyzna dobra, a zarazem odpowiednio potocznie stylizowana i delikatnie archaizowana. Oczywiste jest dobre "wczucie się" w oryginały.
Dzięki!