Miałem już nie pisywać w tych nieszczęsnych tematach-workach na spam, jak WKKM, WKKDC, czy Marvel NOW! ale kwestia jest jednak tego warta. A mianowicie męka czytelnicza, jakiej doznałem gnębiąc przez kilkanaście dni "Deathloka" ze 113 tomu WKKM.
Najpierw wielkie zalety:
Wyobraźnia twórców wyprzedza utrwalone później schematy cyberpunku.
Ciekawie wykreowany świat przedstawiony, z celnie wyobrażoną rolą rolą komputerów.
Doskonale pomyślany bohater, dający szansę na quasi-filozoficzne rozważania nad kondycją ludzką.
Bardzo dobre rysunki, które w 4 zeszytach tuszowanych i kolorowanych przez genialnego Klausa Jansona osiągają poziom wybitny...
Wszystko cacy i całym sercem jestem za tym komiksem.
A jednak! Przysypiałem, męczyłem się, brnąłem przez magmę tej niezbornej narracji. Dobre pomysły zmarnowane złą "literaturą". Pomieszane linie narracyjne są niby ambitne, a w praktyce denerwujące. "Odzywki" na żenującym poziomie, którego - moim zdaniem - powstydzili by się najbardziej przegadani autorzy lat 60. (a to jest komiks z lat 70. i to skierowany raczej do dojrzalszego czytelnika!).
Tłumacz też dorzucił "coś od siebie": "kompie", "Nie miałeś szans, leszczu!" - slang młodzieżowy w postapokaliptycznym komiksie z lat 70.? Litości!
Ogólnie rzecz biorąc jest więc to dzieło bardzo interesujące, ale dla prawdziwych twardzieli.