Doczytałem więc Marvel Horror i jak napisałem wyżej nie była to jakoś pasjonująca lektura. Ale kawałek pouczającej historii niewątpliwie. Niestety w odniesieniu do "właściwych" horrorów - Drakuli, Mumii, Wilkołaka - nie wnosił wiele. Te pierwsze zeszyty nie dodawały praktycznie niczego do filmowych wersji studia Universal, produkcji Rogera Cormana i horrorów spod znaku Hammer. Może jakimś wyjątkiem był Potwór Frankensteina, bliższy pierwowzorowi Mary Shelley, niż zakorzeniona w Stanach wariacja wykreowana przez Borisa Karloffa. Wilkołak (choć najwcześniejszy) był natomiast tak nudny, że nie dałem rady go doczytać.
Zdecydowanie największą wartość miał oczywiście wspomniany Man Thing. Oryginalny, nastrojowy, pięknie wykonany w eleganckich gwaszach. W sumie najlepiej chyba oddający atmosferę filmowych i telewizyjnych horrorów klasy B z lat 70., a zarazem przedziwnie zapowiadający Swamp Thinga z DC z jego Luizjanskim nastrojem i zdolnością głębokiego poruszania za pomocą najtandetniejszej pulpy.
Zupełnie dobry jest też debiut Morbiusa w słynnej historii o 6-rękim Spider-manie. Ogromna szkoda, że nie zamieszczono wszystkich 3 zeszytów tej opowieści. Zamiast tego mamy średnio pasjonujący 3-zeszytowy debiut Hellstroma, który jakoś zły nie jest, ale naprawdę zamiana proporcji między Ghost Riderem a Spider-manem wyszła by temu tomowi na dobre.
Z pozostałych w miarę pozytywnie odebrałem wspomnianego Frankensteina, a ze względu na rysunki Bucklera także Mumię.
Ogólnie więc - tom-ciekawostka, warty do zapoznania przede wszystkim ze względu na 2 zeszyty.