trawa

Autor Wątek: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów  (Przeczytany 83105 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline laf

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #105 dnia: Styczeń 05, 2018, 10:29:26 am »
Chwila oddechu w pracy, a więc mogę podsumować grudzień. Tym razem bez jakichkolwiek zaskoczeń, bo większość lektur trzymała swój dobry poziom, a ponad / poniżej stanu wybiły się dwie pozycje. Ale po kolei:
Lektury: Liga Sprawiedliwości t. 4: Trójka, Wieczne zło, Liga Sprawiedliwości t. 5: Wieczni bohaterowie, Wieczne zło: Wojna w Arkham, Liga Sprawiedliwości t. 6: Liga niesprawiedliwości oraz Trójca (WKKDC) i Kapitan Ameryka i Falcon: Bomba obłędu (WKKM) - łącznie 6 7.
  • Najlepszy - Wieczne zło. Z każdym nowym tomem run Johnsa w LS nabiera rumieńców, a sam autor rozkręcił się już na dobre. Kulminacją opisywanych wydarzeń jest genialny event, który odbił się szerokim echem w całym uniwersum DC. Liga Sprawiedliwości zaginęła, a postali bohaterowie są z łatwością (czasami ze zbyt dużą łatwością) skutecznie eliminowani przez Syndykat Zbrodni, który szybko (a nawet trochę zbyt szybko) przejmuje kontrolę nad mieszkańcami Ziemi. W tej sytuacji odnajduje się kilka herosów - na czele, a jakże, z Batmanem i antyherosów - na czele, a jakże, z Luthorem zdolnych i, co ważne, chętnych przeciwstawić się Syndykatowi. Akcja goni akcję, tajemnica związana z przybyciem Syndykatu na Ziemię narasta, zawiązują się zaskakujące sojusze, a twisty fabularne mnożą się przez cały czas. Poszczególne zeszyty chłonąłem jak gąbkę i nawet nie zauważyłem kiedy dotarłem do końca albumu. Absolutnie jeden z najlepszych komiksów SH, jakie udało mi się przeczytać w tym (tzn. tamtym) roku. Graficznie jest również wybornie, bo za całość odpowiada Finch, którego najzwyczajniej w świecie uwielbiam.
    Mankamenty oczywiście są (patrz nawiasy), jak chociażby brak reakcji zwykłych ludzi na poczynania Syndykatu (pewną namiastkę tych reakcji dostajemy w 5 tomie LS, który stanowi tie-in do Wiecznego zła), ale w jakoś nie przeszkadzało mi to w lekturze i taka myśl nasunęła mi się dopiero później. Poza tym zdecydowanie lepszym rozwiązaniem jest czytanie samego eventu na przemian ze wspomnianym 5 tomem LS, ponieważ umykają pewne, czasami nawet istotne, wydarzenia.
  • Najgorszy - Bomba obłedu. Ciężko było mi przejść przez lekturę tego komiksu, a jeszcze ciężej wracać mi do niego w pamięci, dlatego też po prostu przekleję swoją opinię na jego temat, którą napisałem w innym wątku:
    "Infantylność i naiwność fabuły przekracza praktycznie wszystko co do tej pory czytałem z lat 60' i 70'.
    Natomiast rysunki to ewidentny regres w stosunku do tego, co prezentował Kirby w poprzedniej dekadzie. Tak się złożyło, że niedawno odświeżyłem sobie debiut Czarnej Pantery na łamach FF i tam jego rysunkom nie mam praktycznie nic do zarzucenia, a przy założeniu konwencji lat 60 były wręcz świetne. W Kapitanie na prace Kirby'ego wręcz ciężko patrzeć, twarze szwarcharakterów są jakoś dziwnie powykrzywiane, a pozostałe postacie (w szczególności kobiece) wyglądają jak klony."
I jeszcze małe podsumowanie roczne
Wyszło mi, że w 2017 r. przeczytałem 83 84 komiksy, z czego 58 59 to premiery, czyli przeczytane po raz pierwszy. Przy liczbie 122 zakupionych komiksów mój przelicznik wygląda naprawdę marnie  :badgrin:
« Ostatnia zmiana: Styczeń 05, 2018, 10:35:35 am wysłana przez laf »

Offline LordDisneyland

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #106 dnia: Styczeń 06, 2018, 02:25:33 pm »
Oby trzej mędrcy  mieli was w opiece przy komiksowych wyborach w komiksowym 2018 roku!  :) 

Miałem dokonać podsumowanie grudnia, nim kupię jakiekolwiek komiksy w nowym roku. Cóż - nie udało się, nie miałem zresztą zbyt wielkich nadziei...

Grudzień ubiegłego roku zakończyłem z 28 zakupionymi/otrzymanymi  oraz  ledwo 16 przeczytanymi...ale i czas wolny przeznaczałem głównie na inne hobby, stąd  tak mała liczba lektur.

1-Najlepszy komiks zakupiony... Mam z tym punktem kłopot, bo przybyło wiele tytułów, na których mi zależało, acz większości nie jeszcze nie czytałem [Northlanders - sagi druga i trzecia, Secret Invasion  HC, The Question Rucki, Lowlife Brubakera, itp, itd]. Stawiam więc na "The Superannuated Man"  (#1) McKeevera. Część pierwsza to interesujący scenariusz i swietne rysunki, mam nadzieję , że uda mi się kupić resztę. Trochę mi się to z Luciusem Shepardem kojarzy, ale za cholerę nie potrafię powiedzieć, dlaczego...
Taka ciekawostka- komiks jest wydany w nietypowym formacie, podobno takim, jaki obowiązywał  w tzw "Złotej Erze", więc oprócz zadowolenia z większego formatu człowiek ma ból głowy, skąd wziąć odpowiednią koszulkę ochronną- a biała okładka zapewne będzie zbierała zabrudzenia w zastraszającym tempie...  Muszę też wspomnieć  Hellboya, do którego wróciłem po chwili przerwy i tom "Zew ciemności". Słyszałem opinie, że późne tomy to słabizna, ale się z tym nie zgadzam. Może i nie robią takiego wrażenia jak "Spętana trumna", ale to i nadal świetna lektura..

2-najlepszy komiks przeczytany w ubiegłym miesiącu  - "Endless Nights" Gaimana. Dzięki ci, o biblioteko obcojęzyczna, pozwalasz odetchnąć steranemu życiem portfelowi  :)  Opowieść o Despair/Rozpaczy  naprawdę poruszająca.
Wahałem się, czy nie umieścić w tym miejscu pierwszego tomu  "The Escapist", ale jednak po starej znajomości wygrał Gaiman.

3-najgorszy komiks zakupiony- spośród tych komiksów, które już zdążyłem przeczytać, najmniej chyba spodobała mi się Young Justice/Liga Młodych. Miała być rozrywka, a pojawiła się irytacja.

4-najgorszy komiks przeczytany- ,,Liga Sprawiedliwości  T.4- Trójka". Gwoli ścisłości, to pierwszy tom cyklu, po który sięgnąłem, może zatem nie wszystko rozumiem i nie ogarniam wizji Johnsa, ale raczej nie wypożyczę pozostałych.

5-najwieksze zaskoczenie - na plus: komiksy o Supermanie. Nigdy nie byłem fanem tej postaci, w mojej kolekcji  mało mam o niej tomików. Tymczasem po przeczytaniu "Lois i Clarka" zakupiłem  i "Syna Supermana" , i "Ostatniego syna Kryptona", i "Tajną genezę"- i lektura sprawiła mi sporo przyjemności. Przede mną jeszcze "Śmierć Supermana" i sądzę, że nie będzie to ostatnia rzecz z "S" na okładce.

Na minus- trzeci tom "Outcast", nie będę już chyba kontynuował kupowania tej serii, choć nie jest to dramatycznie słabe... Po prostu  są lepsi- nawet trzeci tom "Harrow County", choć nie zbiera zbyt dobrych recenzji. Mnie jednak przypadł do gustu na tyle, by nadal wydawać  piniąchy na opowiastki Bunna. Z serii Kirkmana rezygnuję bez większego żalu, choć po pierwszym tomie wiązałem z nią duże nadzieje.

Tak przy okazji- w 2016 roku kupiłem 95 komiksów, w ubiegłym- jak mi wyszło przy "rachunku sumienia" w innym dziale :) - 248. Choroba postępuje. Na szczęście przeczytanych komiksów jest nadal więcej , niż zakupów. Ufff  :badgrin:
« Ostatnia zmiana: Styczeń 06, 2018, 02:38:41 pm wysłana przez LordDisneyland »

Offline SkandalistaLarryFlynt

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #107 dnia: Styczeń 07, 2018, 11:58:15 am »
   Grudzień, kolejnym miesiącem gdzie nadrabiałem, głównie komiks europejski. Szczerze mówiąc nabrałem ochoty na jakąś superbohaterszczyznę, tym bardziej, że przez te prawie trzy miesiące nieczytania kolekcji nazbierało się tyle, że już nie łopaty a spycharko-ładowarki będę potrzebował żeby to przerzucać a doszły jeszcze dwa DC Deluxe, X-Force i Daredevil, ale korzystając jeszcze z zimowego urlopu postaram się jeszcze w spokoju poczytać jeszcze "grubszą" lekturę. Tak czy siak:
1. Najlepszy:
   "Ranx" - Miałem, spore oczekiwania co do tego tytuły mając w pamięci czytany daaaaaaawno temu "Ranxeroxie w Nowym Jorku" (który to też jest zawarty w tym tomie) i dostałem jeszcze więcej niż się spodziewalem. Wulgarny, prostacki, brutalny, punkowy, obrazoburczy, zabawny, szokujący (nawet dzisiaj) i obrzydliwy. Pamiętam zachwyt swego czasu postacią i ogólną oryginalnością "Lobo" Bisleya. Po tej lekturze będę inaczej patrzył na ten tytuł. niektóre kadry w komiksie Brytyjczyka wyglądają jakby były zerżnięte przez kalkę (tak samo jak postura i ogólny wygląd i charakterystyka głównego bohatera), no cóż jak ściągać to od najlepszych. Fabularnie ogólnie rzecz biorąc mamy zbiór bardzo luźno powiązanych ze sobą historyjek w których przestępczą parę głównych bohaterów stanowią zbudowany z kopiarki android Ranx i jego dwunastoletnia ukochana Lubna urządzający sobie festiwal przemocy i hedonizmu na ulicach Rzymu, Nowego Jorku i każdego innego miejsca w jakim się nie pojawią. Skojarzenia z Bonnie i Clydem lub Mallory i Mickeym Knoxami jak najbardziej wskazane, tylko o ile w przypadku tych parek mimo ich czynów mogliśmy odczuwać sympatię to do komiksowych dwóch odrażających znarkomanionych kreatur trudno żywić jakiekolwiek pozytywne odczucia. Tak jak i w poprzednikach autorzy uderzają w (nie, nie, nie drodzy lewicujący czytelnicy nie w klasę średnią tym razem...) w klasy dominującą i niższą wkładając ich wady i zalety pod lupę czytelniczego oka, a tak naprawdę piętnując całe nażarte i zdehumanizowane społeczeństwo produkujące tak zdeprawowane jednostki jak wspomniana wcześniej dwójka. W przeniesieniu wszystkich tych zagadnień w cyberpunkowy świat przyszłości Stefano Tamburiniemu pomaga Tanino Liberatore i tutaj identycznie jak w przypadku scenariusza rysunki robią olbrzymie wrażenie. Od pierwszych czarno-białych momentami kojarzącymi się ze sztuką uprawianą w zeszytach na wyjątkowo nudnych lekcjach po późniejsze ultra-realistyczne z elementami fotokolażu i pełnymi detali futurystycznymi budynkami żywcem wyjętymi z kadrów "Łowcy Androidów", jednym słowem "robota pirsza klasa". W dwóch ostatnich historyjkach miejsce oryginalnego scenarzysty zajmują dwaj nowi twórcy, niestety wyraźnie cierpi na tym jakość opowiadań, i Chabat (ten dorzuca elementy religijne, których w oryginale ani śladu) i Fromental próbują "uczłowieczyć" bohaterów, zapewne aby sprawić, że polubimy ich choć trochę i wychodzi to raczej średnio zresztą widać wyraźnie tutaj po próbie uczynienia z tytułu regularnej serii, że plan raczej nie wypalił. Czytając tę pozycję zadałem sobie pytanie czy europejscy twórcy są w stanie jeszcze stworzyć tak bezkompromisowe, anarchizujące a jednocześnie spójne dzieło dotyczące bolączek społeczeństwa jak to wydane przez włoską kontrkulturę lat 80-tych czy potrafią tylko wydać z siebie słodkie pierdzenie o różnych mniejszościach i większościach, trzymających się za ręce i walczących z nietolerancją i niesprawiedliwością? Jak ktoś zna jakieś tytuły to prosiłbym o polecenie. Wydanie Kultury Gniewu - bardzo dobra jakość, świetne tłumaczenie (przy niektórych inwektywach, którymi bohaterowie sypią jak z rękawa zdarzyło mi się naprawdę zaśmiać) brakuje nieco jakiegoś posłowia, przedmowy albo sylwetek twórców, ale cóż nie można mieć wszystkiego. I tylko żal, że oryginalny wydawca ugiął się przed korporacyjnym molochem i Rank Xeroxa zamienił na zwykłego Ranxa. Tytuł mega-kozioł jedna z najciekawszych pozycji jakie czytałem w zeszłym roku 9/10.
   "Kryształowy Miecz" - pierwszy raz z serią spotkałem się z w "Komiksie Fantastyce" gdzie wydrukowana była mniej więcej do połowy, teraz miałem okazję przeczytać całość w wydaniu zbiorczym. Opowieść to dosyć klasyczne fantasy z wróżkami, krasnoludkami, dziwacznymi stworami i całą resztą odpowiedniej menażerii, traktuje ona o amazonce Zorii na, której barkach (ślicznych zresztą) zostaje złożony ciężar odnowienia mocy magicznego talizmanu, który utrzymuje w równowadze krainę Niebiańskiego Rogu, czyli uratowania świata (a jakże) przed zakutym w pancerz złym czarownikiem Niebytem. Scenariusz Goupila wydaje się z początku dosyć sztampowy a wrażenie to potęgują rysunki Crissea sprawiające poprzez swoją kreskówkowość i karykaturalność wrażenie, że jest to komiks przeznaczony dla młodego czytelnika, ale historia dosyć szybko z dziecinnej fantastyki zaczyna zmierzać w kierunku dark fantasy w którym mord, zdrada i oszustwo są gwarantami sukcesu, a Zoria i inne postacie kobiece (męskie zresztą też) zaczynają zrzucać fatałaszki i pokazywać wszem i wobec to co mają najlepszego. Im dalej w las (najczęściej kolorowy i malowany niezwykle sugestywnie) tym ciemniej a już zakończenie oferuje nam naprawdę fajną i ciekawą woltę (może nie na miarę "Luke im your father" ale jest nieźle). Po zakończeniu głównej osi fabularnej otrzymujemy jeszcze jeden tom będący rozpoczęciem nowej serii i stanowiący jednocześnie kontynuację oryginalnej napisany przez Kainzowa i rysowany przez Boube, ale szkoda mi się nad nim znęcać. Projekt nie wypalił i nic dziwnego, nie zachwyca na żadnym polu. "Kryształowy Miecz" to z pewnością żaden ideał, scenariusz jest momentami chaotyczny i niektóre postacie słabo wykorzystane, ale są i świetne pomysły (chórek wykrzykujący grzechy główne za pomocą którego Niebyt steruje swoimi sługusami), ale całość czyta się bardzo dobrze (a i miłośnicy malowanej erotyki mają na czym oko zawiesić) i z grubsza rzecz biorąc mi osobiście kojarzy się z cudowną Pelissą (ja stawiam dzieło LeTendre i Loisela wyżej jednak, ale Goupil i Cisse nie mają się czego wstydzić). Co do wydania, to jak to u Ongrysa jest znakomicie, mnóstwo dodatków, plansz, szkiców itp. ale mam dwa zastrzeżenia. Raz, dlaczego nie zostawiono starego tytułu "Kryształowa Szpada", tym bardziej, że broń Zorii faktycznie bardziej przypomina szpadę niż miecz? I dwa, tomy nie są przedzielone okładkami tylko umieszczone jednym ciągiem (ja tego nie lubię, ale powiedzmy, że ok) - okładki umieszczone są na końcu księgi ale mimo wszystko nie znalazłem w ani jednym miejscu tytułów poszczególnych tomów (nie szukałem z lupą, może gdzieś są). Ocena: solidne 7+/10.

2. Zaskoczenie na plus
  "Legendy Naszych Czasów" - wielce byłem ciekaw tego komiksu, wczesnego konglomeratu pomysłów mocno lewicującego Bilala oraz niespecjalnie odległego poglądami drugiego cudownego dziecka francuskiej rewolucji kulturalnej Pierre Christina. No i właściwie rzecz biorąc otrzymałem to czego oczekiwałem, krótki prolog oraz trzy opowiastki o złych i krwiożerczych kapitalistach oraz porządnych i uczciwych wieśniakach i robotnikach, które łączy postać tajemniczego białowłosego wyraźnie wyposażonego w jakieś nadnaturalne zdolności i niczym Zorro pojawiającego się wszędzie tam, gdzie uciskany jest lud. Wszystkie trzy są w/g mnie naprawdę udane, pierwsza najbardziej luźna w klimacie "Rejsu" Piwowskiego, druga mocno ezoteryczna czy trzecia najmniej w sumie czarno-biała utopijna wizja, każda z nich ma do zaoferowania ciekawy klimat i zachęca czytelnika do zobaczenia co będzie się działo na kolejnej stronie. Na dodatek stanowią ciekawą historyczną wycieczkę w "ich czasy" a także bolączki i obawy przeciętnego mieszkańca Francji tamtych lat wyartykułowane przez jakby nie patrzeć niezbyt przeciętnych jej mieszkańców ("Wesele" Wyspiańskiego się kłania). Bilal, dopiero wyrabiał swój charakterystyczny styl i o ile wygląda to podobnie już to wydaje się, że sama technika rysowania jest mocno pod wpływem Moebiusa. Za to mamy w albumie odnowione kolory, które momentami wyglądają dosyć sztucznie, tutaj jest na minus. Jednym zdaniem, dobry album autorstwa dwóch legend branży rozpoczynających dopiero swoje wielkie kariery, kawałek historii opowiadany w niespiesznym tempie opatrzony eleganckim rysunkami, jakość wydania bardzo dobra (z wyjątkiem komputerowych kolorów, ale to nie wina Egmontu przecież) 7+/10.

3. Najgorszy przeczytany:
  "Dżinn tom.1" Lubię nagość. Lubię ją w naturze i w filmie, obrazie czy rzeźbie. Lubię ją także w komiksie i raczej staram się kupować tytuły, które ją zawierają i ukazują się na naszym rynku, dlatego sięgnąłem po absolutnie mi nieznany tytuł "Dżinn"...i raczej się rozczarowałem. Intryga przebiega dwutorowo w pierwszej linii czasowej w teraźniejszości młoda Angielka chce się dowiedzieć czegoś o przeszłości swojej prababki będącej nałożnicą sułtana Mehmeda V (i ta historia jest osią fabularną drugiej linii czasowej). Niestety, żadna z historii nie zachwyca, ta dziejąca się w teraźniejszości ma klimat kryminalno-przygodowy i mogło być naprawdę całkiem nieźle, gdyby autor nie popadał w manierę rodem z "50 twarzy Greya", owszem główna bohaterka Kim Nelson prowadzi swoje śledztwo, zwiedza Stambuł, zagląda do podejrzanych spelunek, spotyka się z członkami przestępczego podziemia i przedstawicielami odpowiednich służb jak na rasowy kryminał przystało, ale cały czas mamy wrażenie, że i tak nie rozwiąże zagadki dopóki nie "odda się duszą i ciałem" (cokolwiek miało by to znaczyć) i nie zostanie wychłostana przez 20 zboczonych Turków. Druga linia jest podobnie słabo wykorzystana tym razem mamy historię w klimatach szpiegowsko-historycznych, rzecz dzieje się w przededniu wybuchu I Wojny Światowej i możemy obserwować grę polityczną i zakulisowe manewry mocarstw i po raz kolejny zamiast (oczywiście w moim mniemianiu) silniejszego akcentu na egzotyczne dla nas przecież tło historyczne i społeczne mamy przemieszane w jednym tyglu elementy "Wspaniałego Stulecia" i którejś z tych nonsensownych entych części "Emmanuelle". Rysunki Any Miralles też mnie szczególnie nie zachwyciły, miękka kreska, oddanie sporej ilości szczegółów architektonicznych i przyjemnie oddane sceny erotyczne mogą się podobać, natomiast takie rzeczy jak na niektórych rysunkach "zapomnienie?" narysowania u poszczególnych postaci nosa bądź ucha drażni. W podsumowaniu to może ja niepotrzebnie pastwię się nad tym albumem? Mam cały czas takie ukryte wrażenie, że po prostu nie jestem targetem sprzedażowym tego komiksu a pozycja jest skierowana do kobiet. Uczynienie z seksu elementu centralnego - sedna całego komiksu wyszło Dufaux moim zdaniem słabo (a można zrobić to w sposób genialny patrz A.Moore i "Zagubione Dziewczęta"), lepiej by chyba było gdyby dokładniej na warsztat wziął najlepszy chyba z tego wszystkiego wątek kryminalny i okazjonalnie wtrącił "rozbierane" sceny, byłoby może i bezpieczniej i mniej ciekawie, ale i szansa powodzenia większa. Mimo, że jestem wielbicielem golizny po kolejne tomy już raczej nie sięgnę, chyba że na naprawdę ostrej wyprzedaży, albo jakąś używkę trafię w antykwariacie, zresztą patrząc się na dostępność wszędzie i pewnie średnią sprzedaż tego tytułu sam Scream niekoniecznie będzie miał ochotę dalej to wydawać. Jakość wydania dobra, bez żadnych ochów i achów, ale spory format i przyzwoita jakość sprawiają niezłe wrażenie. Ocena: 5+/10.
 
4. Rozczarowanie:
  "Rork tom.2" - jedna z moich ukochanych pozycji z czasów dzieciństwa, dwa pierwsze tomy wydane w ramach "Komiksu-Fantastyki" zaczytane niemalże na śmierć (zresztą do dzisiaj obydwa a zwłaszcza tom pierwszy uważam, za najlepsze w serii), okazyjnie kupione za półdarmo na stoisku ze starzyzną kilka kolejnych tomów stanowiło jedną z bardzo nielicznych przeczytanych pozycji podczas mojego bardzo długiego rozbratu z komiksem. Rzecz w tym, że zakupiłem wtedy niekompletną serię bez dwu ostatnich tomów "Zejścia" i "Powrotu" i właśnie po przeczytaniu wydania zbiorczego do nich mam ogromne zarzuty. A właściwie bardziej do jednego ostatniego. O ile tom przedostatni "Zejście" trzyma nawet klimat i "czyta" się go całkiem dobrze (w cudzysłowiu bo w przeciwieństwie do całej reszty tekstu tam jak na lekarstwo) no i trochę drażni, że Rork odkrywa "coś" a my nie wiemy tak naprawdę co, ta częśc zdecydowanie stanowi uwerturę nie nadającą się do jakiejkolwiek próby samodzielnego przeczytania. Największy żal mam do tomu ostatniego, zakończenie cyklu to groch z kapustą nie dość, że Andreas na siłę wciska właściwie wszystkie postacie jakie pojawiły się wcześniej w ramach serii, to jeszcze potrafi dorzucić nowe, wyciągając je jak magi króliki z kapelusza. Ten komiks, jest po prostu zbyt krótki, niektórzy przeżyją inni nie a wygląda to jakby decyzje co do ich losów na zasadzie losowania zostały dobrane. Czytelnik jest zmuszony do postawienia daleko idących hipotez, aby "domyślić" się o co autorowi chodziło. Rysunki Andreasa jakie są to zainteresowani wiedzą, dla mnie to poziom starego, 30-letniego mistrza kung-fu z doklejoną peruką i brodą z filmu "Cień małpo-węża o tysiącu pięści" czyli level grandmaster. Jakość wydania komiksu, przez Sidecę rewelacyjna. I żebyśmy się na koniec zrozumieli, seria jest genialna sama w sobie (pierwszy tom jednak odrobinę lepszy), tylko to zakończenie...ocena 8/10.

Offline laf

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #108 dnia: Styczeń 09, 2018, 08:16:57 am »
4-najgorszy komiks przeczytany- ,,Liga Sprawiedliwości  T.4- Trójka". Gwoli ścisłości, to pierwszy tom cyklu, po który sięgnąłem, może zatem nie wszystko rozumiem i nie ogarniam wizji Johnsa, ale raczej nie wypożyczę pozostałych.

Nie, nie, nie. Nie rób tak, proszę Cię. Nie zaczynaj całej Johnsowej sagi w Lidze Sprawiedliwości od środka. Owszem, do klasyki komiksu nigdy należeć nie będzie, ale przecież wcale o to Johnsowi nie chodziło. Liga Sprawiedliwości z Nowego DC miała przynieść czystą rozrywkę z kilkoma zaskakującymi zwrotami akcji i tym właśnie jest. To taki letni hollywodzki blocbuster (ktoś niedawno użył tego zwrotu w negatywnym znaczeniu, ale ja go używam w pozytywnym). Polecam, tylko że CAŁY RUN, dla osób, które w komiksach superhero poszukują chwili zapomnienia od spraw codziennego życia.

Offline LordDisneyland

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #109 dnia: Styczeń 09, 2018, 11:16:57 am »
"Nie rób tak, proszę Cię. Nie zaczynaj całej Johnsowej sagi w Lidze Sprawiedliwości od środka. "
No cóż, stało się, więcej nie będę i obiecuję poprawę :)
A na razie i tak mi bibliotekę zamknęli , nabrałem zapas 20 komiksów i książek na czas remontu, ale jako żywo nie sięgnąłem po ciąg dalszy ww. dzieła ;)

Z Johnsem w ogóle mam kłopot- raz czytam jego scenariusz i jestem pozytywnie zbudowany, by za chwilę z rozczarowaniem odkładać kolejny jego komiks. Bardzo nierówny moim zdaniem autor. Istne pole minowe... choć ostatnio znów u mnie zapunktował CKentem i jego tajnymi początkami ;)

Offline laf

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #110 dnia: Luty 02, 2018, 10:03:30 am »
Nowy rok czas zacząć. W styczniu dużo się działo (oczywiście jeśli chodzi o moje standardy) i przeczytałem sporo lektur, których (co najważniejsze) poziom był naprawdę wysoki.
Lektury: Liga Sprawiedliwości t. 7: Wojna Darkseida cz. 1, Liga Sprawiedliwości t. 8: Wojna Darkseida cz. 2, Narodziny Demona (WKKDC), Gniew Pantery (WKKM), Czarna Pantera (SBM), Kapitan Ameryka (SBM), Conan t. 1 - łącznie 7.
  • Najlepszy - Gniew Pantery. Można psioczyć na WKKM i wytykać jej wady: urywanie świetnych serii i runów, wydawanie koszmarnych potworków, których nikt normalnie by nie kupił, niepraktyczna grafika na grzbietach itp. itd. I jest to oczywiście prawda, co więcej mnie również to denerwuje. Ale dopóki w tej kolekcji będą wydawane takie perełki jak Gniew Pantery, dopóty będę przyklaskiwał WKKM z całego serca. Świetna wielowątkowa opowieść o powrocie króla na swoje włości i zastaniu kraju w rozsypce. T'Challa podejmuje oczywiście walkę o swój lud, co prowadzi do standardowych walk z różnymi, czasami dziwnymi i groteskowymi złoczyńcami. Ale tak naprawdę ta oś fabularna stanowi tylko tło dla wciągającej narracji, ukazania skomplikowanych relacji pomiędzy najbliższymi osobami spośród królewskiej świty i przepięknie skadrowanych rysunków. Jak dla mnie majstersztyk zarówno pod kątem scenariuszowym, jak i graficznym. Polecam szczególnie przed zbliżającą się premierą "Czarnej Pantery".
  • Najgorszy - brak. Tak jak pisałem styczniowe lektury trzymały swój dobry poziom.
  • Zaskoczeni na plus - Kapitan Ameryka. Znowu klasyk, tym razem wydany w ramach innej kolekcji i kolejny przykład pozytywów jakie przynoszą nam komiksowe kolekcje (bo w końcu jakie inne wydawnictwo by to wydało). Zaskoczenie tym większe, że poprzednie Kapitany Ameryki (Tajne Imperium i Bomba obłędu) lądowały wśród najgorszych komiksów z danego miesiąca. Tym razem dostajemy kilka krótszych opowieści i wydaje mi się, że brak dłuższej i bardziej skomplikowanej historii wyszedł tej postaci na dobre. Każda z przedstawionych opowieści (nawet pomimo swojej pompatyczności) intryguje, wciąga, a przede wszystkim uwiarygodnia motywację i decyzje podejmowane przez Kapitana. To w tym tomie dostajemy słynny zeszyt o kandydowaniu Kapitana na prezydenta, jak również odświeżony origin bohatera, utrzymany w stylu starych komiksów z Kapitanem. A na dokładkę John Byrne jak zwykle w świetnej formie. Paluszki lizać.
    P.S. I nawet ten ciągły "Kap" mnie aż tak bardzo nie drażnił  :biggrin:
  • Zaskoczenie na minus - Liga Sprawiedliwości: Wojna Darkseida cz. 1 i 2. Chcę podkreślić jedną rzecz - nie jest to komiks zły. Kolejne tomy LS w ramach N52 nadal trzymają swój poziom i tak jak pisałem wcześniej jest to rozrywka na naprawdę wysokim poziomie. Ciągle mamy epickie walki, zaskakujące sojusze i wciągającą fabułę, tak jak w poprzednich tomach. Wydaje mi się, że nastąpiło najzwyczajniejsze w świecie zmęczenie materiału i ta seria zaczęła mnie nudzić (co zaczęło tak mniej więcej od 6 tomu). Tak więc, koniec końców, chyba dobrze, że to już koniec.
    Jeszcze tylko jedno pytanko: co się stało z zeszytami 51-52, które nie znalazły się w tomie 8, a więc ostatnim z tej serii?

JanT

  • Gość
Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #111 dnia: Luty 02, 2018, 10:09:19 am »
Jeszcze tylko jedno pytanko: co się stało z zeszytami 51-52, które nie znalazły się w tomie 8, a więc ostatnim z tej serii?
51 jest tu https://www.amazon.com/Titans-Hunt-Dan-Abnett/dp/1401265553

52 jest tu https://www.amazon.com/Superman-Action-Welcome-Rebirth-Universe/dp/1401269117
Czyli za chwilę i u nas  :smile:

Offline laf

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #112 dnia: Luty 02, 2018, 10:28:16 am »
Tak właśnie podejrzewałem, że jest to gdzieś w innych wydaniach zbiorczych dotyczących DC Rebirth. Dzięki za wyjaśnienie.

Offline SkandalistaLarryFlynt

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #113 dnia: Luty 03, 2018, 02:25:52 pm »
Czas na podsumowanie stycznia, był to kolejny miesiąc bez superbohaterszczyzny. Tym razem bez przedłużania:

1. Najlepsze:
     "Mooncop" Toma Gaulda, lapidarna, minimalistyczna niemalże w każdym calu opowiastka o kosmicznym policjancie pracującym na posterunku na wyludniającym się Księżycu. Minimalistyczna niemalże w każdym calu z wyjątkiem ładunku emocjonalnego, który ze sobą niesie a ten jest zaiste spory, komiks jest nostalgiczny, melancholijny wręcz depresyjny a jednocześnie niezwykle wprost uroczy, skierowany do wszystkich nadwrażliwców, marzycieli i melancholików a przynajmniej do tych, którzy chcieli by się przez chwilę nimi poczuć. Nie ma w nim żadnych oryginalnych treści, to opowieść o dojmującej samotności, którą bez trudu możemy przenieść na naszą planetę do olbrzymiego miasta albo i niewielkiej wioski, poszukiwaniu ciepła drugiego człowieka pośród zimnej technologii i o tym że czasami spełniające się marzenia mogą stać się wielkim rozczarowaniem, tematy wałkowane już setki razy ale z jakim efektem w tym wypadku. Na szczęście Gauld nie idzie na łatwiznę i nie zatapia czytelnika do końca w zalewie swojej depresji i podczas tych ok dwudziestu minut potrzebnych na lekturę uśmiechniemy się kilka razy i przekonamy, że nawet w tym wielkim pustym Wszechświecie nie musimy być sami. Graficznie jest tak samo minmalistycznie jak w pod względem fabularnym, autor na dobrą sprawę używa tylko 4 kolorów białego, czarnego, szarego i ciemnoniebieskiego, postacie i urządzenia składają się z reguły z kilkunastu kresek a jednocześnie czuć, ze włożono w każdy kadr sporo pracy i przemyśleń. Wszystkie ludziki są rysowane wyłącznie w rzucie "od boku" i nie posiadają nawet ust a mimo to nigdy nie mamy wątpliwości, czy dana postać się właśnie uśmiecha czy smuci, czy jest zakłopotana czy zdziwiona. Niezwykły talent Gaulda. Co do wydania przez Wydawnictwo Komiksowe to jest tak samo fantastycznie jak w środku. Twarda, solidna okładka, papier offsetowy o wyraźnie sporej gramaturze, dosyć niestandardowy format {prawie kwadrat) przyciągajacy oko. To nie tylko dobry komiks, ale i ładny przedmiot. Czekam z niecierpliwością na kolejne komiksy Toma Gaulda i wpisuję autora na szczyt listy "tych do zakupu bez zastanawiania". Ocena 9/10.
     "Coutoo" klasyczne dzieło Andreasa Martensa, podobno uważane za jeden z jego najlepszych komiksów. I szczerze mówiąc nie jestem wcale na nie. Ostry kryminał z elementami fantastycznymi osadzony w drugim po Los Angeles mieście najbardziej nadającym się do kryminałów Nowym Jorku, klimatami mocno podchodzący pod filmowe "Siedem" czy jeszcze mocniej "Harry Angel". W mieście zaczynają być popełniane brutalne morderstwa, których modus operandi przypomina słynnego seryjnego zabójcę Coutoo i do rozwikłania zagadki zostaje delegowany młody detektyw Joe Craft a zagadka nie jest łatwa, gdyż oryginalny morderca został schwytany i zastrzelony przez ojca naszego bohatera, legendarnego już emerytowanego policjanta. Cóż mogę powiedzieć, historia wciąga od samego początku do samego końca, album przeczytałem jednym tchem co nie zdarza mi się specjalnie często, klimat "betonowej dżungli" oddany znakomicie, ilość wątków przytłacza, tematów (mniejszości, systemy moralne) poruszonych jest mnóstwo a ich różnorodność czasami przytłacza, a samo śledztwo jest tylko lukrem na wierzchu tego tortu. Ale największa siła tego albumu jest jego największą słabością. Komiks jest wyraźnie pomyślany jako część większej całości, wszystko jest napisane w takim skrócie, że aż boli głowa, postacie pozostają niewykorzystane, wątki nierozwiązane z wyjątkiem głównej osi fabularnej (zakończenie jest bardzo ale to bardzo klasyczne, a jednocześnie tajemnicy Coutoo nie spodziewałem się w żadnym wypadku), nawet o głównym bohaterze nie możemy wiele powiedzieć. Wielka szkoda, że Andreasowi zmieniła się koncepcja i uznał komiks za tak dobry, że lepiej więcej nic już do niego nie dodawać. Graficznie jak jest wszyscy zainteresowani wiedzą, Martens jest tutaj w szczytowej formie, znajdujemy sporo typowych dla niego zabaw kadrem a jednocześnie nawiązując klimatem do klasycznych kryminałów wielkich eksperymentów tutaj nie uświadczymy. Świetna robota moim zdaniem. Egmontowe wydanie bardzo dobre, duży format, solidne szycie i tylko ach gdyby istniała jeszcze jakaś kontynuacja. Ocena 8+/10.

2. Zaskoczenie na plus:
    "Lone Sloane tom.1" Petera Druilleta. Na co mniej więcej stać było autora to wiedziałem już po "Salambo", ale powieść Flauberta zawsze lubiłem i byłem ciekawy jak Druillet poradzi sobie z autorskim scenariuszem. I jak sobie poradził? Efekt, że tak się wyrażę "ryje czapę". Album w klimatach space opery pomieszanej  z dark fantasy i przygodową baśnią jest podzielony jest na 3 części. Pierwsza to "6 podróży Loane Sloane", zbiór 6 krótkich historyjek, niespecjalnie powiązanych ze sobą fabularnie za to wyraźnie następujących jedna po drugiej. Pełno tutaj szalonych pomysłów w postaci kontaktów ze starożytnymi bóstwami za pomocą kamiennego tronu z tłami wypełnionymi dziwacznymi symbolami (skojarzenia z "Lucifer Rising" Kennetha Angera jak najbardziej wskazane) czy robota-mordercy grającego na olbrzymich kosmicznych organach (skojarzenia z Christopherem Lee w filmach wytwórni Hammer jak najbardziej wskazane), ogólnie rzecz biorąc szalony, narkotyczny odjazd w klimatach bitnikowskiej literatury. Druga część o wiele bardziej zdyscyplinowana i klasyczna w dziedzinie prowadzenia narracji, aczkolwiek równie zachwycjąca jak pierwsza to "Delirius", gdzie nasz anty-bohater trafia na planetę będącą miejscem wypoczynku dla całego kosmosu i gdzie nie ma rzeczy dostatecznie zdegnerowanej i chorej aby nie można było jej tam kupić a tam będzie musiał zrobić wała z imperialnego gubernatora i pewien złowrogi kult a nagrodą ma być olbrzymi skarb. Ostatnia część to "Delirius 2", będący może niebezpośrednią ale jednak kontynuacją poprzedniej historii napisaną wiele lat później i niestety jednak wyraźnie słabszą. Graficznie dla mnie to 11/10, to co zobaczyliśmy w "Salambo" to mało. Wizja piekielnej przyszłości malowana przez Druilleta jest wprost niesamowita maszyny, obce stwory, planety są wprost zachwycające. Można się spotkać z opiniami, że dzisiaj już nie robią takiego wrażenia, ale dla mnie nawet w 2018 roku są wprost szokująco dobre. Jeżeli ktoś się zastanawia czy komiks to sztuka to powinien otworzyć ten album. Wydanie Egmontowe jest świetne, w środku sporo napisów wkomponowanych w kadry więc wymagało wydanie w naszym języku sporo wysiłku, format duży więc możemy spokojnie podziwiać malunki, srebrna okładka może i się natychmiast "palcuje", może i przy przypadkowym przyciśnięciu natychmiast na tej srebrnej folii zrobiła się irytująca fałdka, która zostanie tam do końca świata i o jeden dzień dłużej, ale swoją "innością" zwraca uwagę, wielkie brawa dla wydawcy. No cóż gdyby nie dosyć drastyczny spadek formy w "Deliriusie 2" (aczkolwiek nie jest tragicznie), to komiks ten wylądowałby przed "Mooncopem" (no i koniec końców jest to jednak zaskoczenie, jest dużo lepszy niż i tak lubiany przeze mnie "Salambo") a tak to ocena "tylko" 8+/10.
    "300" Frank Miller. Film oglądałem i chociaż  nieźle się bawiłem to ciężko go uznać za arcydzieło kinematografii, także byłem mocno ciekawy jak wygląda komiksowy oryginał, chociaż nie spodziewałem się nic specjalnie ciekawego. No, ale zapomniałem że stary dobry Frank rzadko kiedy zawodzi, album zrobił na mnie o wiele większe wrażenie niż mocno przerysowany i wpadający czasami w autoparodię film. Fabularnie wiadomo chyba o co chodzi, rysunkowo jest super duet Miller - Varley wraca do swoich najlepszych momentów z Mrocznego Rycerza, na całe szczęście nie starają się oni za wszelką cenę zachować realizmu. Tytuł wprost ocieka klimatem biały honor-biała siła w sam raz dla członka ONR-u bądź Falangi i chociaż wiadomo że wymowa jest lekko propagandowa nam to wcale a wcale nie przeszkadza, wręcz przeciwnie czytając nucąc jednocześnie osbornowe "War Pigs" miksowane przez Junkie XL rodem z drugiej części filmu ciesząc się z tego, że nie żyję w tamtych czasach, zauważyłem u siebie jednocześnie pewne atawistyczne myśli. Jednym słowem robi to wrażenie, o dziwo o wiele mniej krwi niż w filmie Rodrigueza. Jakość wydania zadowalająca, jednocześnie biorąc pod uwagę, że komiks zdobył nagrodę Eisnera i napisany został przez kultowego twórcę, należałoby mu się trochę dodatków, których zdecydowanie brak. Ogólnie 8/10.

3. Najgorszy przeczytany:
    "Polish Porno Graphics" - przeczytany to zbyt wielkie słowo, nie ma żadnych tekstów w środku, jest to antologia niemego komiksu. Kiedyś już tu pisałem to, ale powtórzę to raz jeszcze na wszelki wypadek. Lubię rysowane cycki (nie narysowane też), a tutaj rysowanych cycków dostaniemy w satysfakcjonującej ilości, tak samo jak i rysowanych pochw, tyłków czy penisów (bez tego mógłbym się akurat obejść), problemem jest to, że ta antologia jest zaskakująca uboga w zawartość. Dwie pierwsze historyjki całkiem przyjemnie narysowane przez niejakiego Marcina Nowakowskiego, posiadają aż dwoje scenarzystów panią Lengren i pana Franaszczuka i w pierwszej historyjce o Syrence muszę przyznać, że nie mam pojęcia o co chodzi mimo, że przeglądnąłem ją kilkukrotnie na kilku stronach opowieści o fellatio robionym przez pół rybę udało się tej dwójce stworzyć dla mnie większą zagadkę niż miasteczko Twin Peaks. Więc albo ja jestem jakiś opóźniony, albo autorzy mają problem z przekazaniem o co im chodzi. Druga dziejąca się na statku kosmicznym zawiera w sobie równie sporo fabularnej komplikacji co film porno z DDR-u (zgodnie z tytułem) więc co tam do było do napisania przez dwie osoby to ja pojęcia żadnego nie mam. Dalej mamy najwyżej chyba stojącą tak artystycznie jak i koncepcyjnie horroro-fantasy pracę pani (panny?) Anny Szymborskiej "Hunt" plus dodatkowo grafikę z okładki. Dalej kilka arkan tarota namalowanych przez Dagmarę Matuszak, ładne są i z pomysłem zrobione ale to tylko zbiór kilku grafik na całą stronę. Dalej w klimatach s-f historyjkę "Wake" Nikodema Cabały, szczerze mówiąc niezbyt klejącą się do kupy i chociaż puenta niezbyt oryginalna jest to chociaż dowcipna, to o stronie graficznej nie da się specjalnie dużo dobrego powiedzieć a po zakończeniu jej dostajemy zbiór grafik tego samego autora o których możemy dobrego powiedzieć jeszcze mniej. Następna w kolejności jest "Juice" Tomasza Piorunowskiego, obok "Polowania" najmocniejszy punkt albumu, ładnie narysowany i z pomysłowym zaskoczeniem, po nim w stylu zboczonej japońszczyzny nie wiadomo po co umieszczone dwie strony macek wciskających się w różne otwory ciała Agnieszki Bobrowskiej (tzn. w ciała narysowane przez Agnieszkę Bobrowską a nie w nią osobiście) i na koniec kilka naprawdę dobrze narysowanych w nieco mangowym stylu przez jedyną mi znaną osobę z wcześniej wymienionych Roberta Adlera obrazków. Problemem komiksu jest to, że przeglądnąłem go w niecałe 15 minut z czego 5 zajęło mi się zastanawianie o co chodzi w "Syrence" a album absolutnie nie zachęca, żeby go otworzyć ponownie, stron nie jest specjalnie dużo a sporo z tego to i tak zbiory losowych prac a nie komiksy, część z nich sprawia wrażenie wręcz zrobionych na odwal się "bo coś tam płacą". Z tego co zrozumiałem to Planeta Komiksów ma zamiar uczynić z tego serię. Wspominałem już, że lubię narysowane cycki? Więc dam szansę drugiemu tomowi, ale jeżeli będzie tam to samo co w pierwszym to na trzeci z pewnością mnie już nie naciągną. Jakość wydania bardzo dobra, ale co z tego? Ocena 3/10.

4. Zaskoczenie na minus:
   "Jaskinia Wspomnień" Andreas Martens. Kolejna pozycja znanego i lubianego artysty, tym razem nie przypadła mi specjalnie do gustu. Historia teatralnego aktora Cythraula, wyraźnie zamieszanego w jakieś poważne przestępstwo i szukającego schronienia oraz legendarnego skarbu w jaskini, gdzie będzie musiał się zmierzyć z duchami przeszłości nie powala na kolana. Komiks to misz-masz mitologii celtyckiej i nordyckiej, moralitetu, historii kryminalnej i bóg wie czego jeszcze dosyć chaotycznie napisany, lecz udający że jest głębszy niż tak naprawdę jest. Akcja zdaje się toczyć w tym samym świecie co seria "Rork". Wizualnie, mimo że bardzo cenię Andreasa też nie mogę powiedzieć, żeby mnie strasznie zachwycił twarze rysowanych postaci są o wiele bardziej karykaturalne niż ma to w zwyczaju robić rysownik. Z fabuły pod koniec wynika dlaczego niektórzy dosyć dziwnie wyglądają ale mi to i tak średnio podchodzi. Za to andreasowa zabawa kadrami i wnętrza starożytnych budowli wychodzą tutaj wprost znakomicie. Wielka szkoda, że autor nigdy nie zabrał się za zobrazowanie Lovecrafta, wydaje się że jeżeli ktoś miałby narysować "cyklopowe budowle" z "bluźnierczymi rzeźbami" o kątach "niemożliwych z matematycznego punktu widzenia" to byłby to właśnie Niemiec, tym bardziej że jest pisarzem wyraźnie zafascynowany. To całkiem niezły komiks, i w cenie tych kilkunastu złotych jak najbardziej godny polecenia, ale to co u jednych jest sufitem u innych jest podłogą, Andreasa stać na o wiele więcej. Wydanie made in Sideca to typowa wyklejanka w miękkiej okładce, przeczytałem, odłożyłem na półkę i nic się nie rozsypało więc jest chyba w porządku. 6/10.
« Ostatnia zmiana: Luty 03, 2018, 03:11:31 pm wysłana przez SkandalistaLarryFlynt »

Offline LordDisneyland

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #114 dnia: Luty 12, 2018, 10:37:29 am »
Witam.  Pierwszy rachunek sumienia w 2018 roku... Aż wstyd, że podsumowanie za pierwszy miesiąc dopiero teraz, ale pochłonęło mię ostatnio przerabianie resoraków na pojazdy postapo, mazianie figurek wszelakich i  różne inne działania pozorne. Ale do dzieła...


Komiksów kupionych w styczniu- 27, natomiast przeczytanych - 20.

1-Najlepszy komiks zakupiony
Sporo dobrych i obiecujących tytułów trafiło na półki, chwilę musiałem się pozastanawiać. Wybrałem "The Superannuated Man " #1. Dawno nie miałem  okazji czytać McKeevera, więc bardzo ucieszył mnie ten zeszyt, kupiony za psie pieniądze w Atomie. Lektura wciąga i intryguje, poza tym- ta kreska :) .No i dodatkowy smaczek w postaci niedzisiejszego formatu,  ładnie to koresponduje z tytułem. Mam nadzieję, że pozostałe części nie będą gorsze.


2-Najlepszy komiks przeczytany
Zdecydowanie "MoonKnight- Z martwych". Już wspominałem  o nim na forum, zacytuję , co pisałem tuż po lekturze:
,,Dawno żaden komiks nie był dla mnie takim zaskoczeniem.
Przekartkowałem ellisowskiego MoonKnighta, patrzę ci ja ...ot, pozornie zwykła bijatyka... następnie siadłem i przeczytałem jednym tchem, za dni parę planuję kolejną, tym razem powolną lekturę, coby mi, panie, żaden szczegół nie umknął. Takie powolne smakowanie 

 Wciąga jak diabli, mam nadzieję, że kolejne odsłony - i inni scenarzyści- będą trzymać podobny poziom. Znakomita rozrywka.

Nazwisko rysownika jakoś mi się z niczym nie kojarzy, a bardzo mi styl zaprezentowany w MK odpowiada, zwłaszcza w "sennym" zeszycie czwartym.

Przyjemność porównywalna z pierwszym Młotem, choć to rzecz jasna całkowicie różne komiksy..."

3-Najgorszy komiks zakupiony
"Bellmer- Niebiografia" Turka. Nie jestem specjalnym wielbicielem Niemca, najwyraźniej i Turek nie robi na mnie wyjątkowego wrażenia ...choć nie uważam, że jest to komiks słaby.

 4-Najgorszy komiks przeczytany
Ciężko wybrać jakiś tytuł. Chyba zatem zaszczytne wyróżnienie trafi do  "Young Justice- Ich własna liga"- dość przeciętny komiks, który dostarcza więcej irytacji, niż przyjemności.
 
5-Największe zaskoczenie - tak na plus, jak na minus.

Zaskoczenie na plus: komiksy z kolekcji "Conan"- nie przypuszczałem, że aż tak się wciągnę. Prozę Howarda czytałem kilkadziesiat lat temu, niedawno do niej wróciłem, teraz ta kolekcja. Dobrze się stało, że wychodzi po polsku.
Bardzo pozytywne wrażenia wywołała też "Katanga"- pierwszy tom komiksu oferuje uczciwą sensację, a nieco karykaturalny styl rysownika bardzo mi odpowiada.
Ale numerem jeden i w tej kategorii jest MoonKnight :)

Jeśli chodzi o rozczarowania- dokończyłem w styczniu snyderowski cykl Batmana z N52 i - po kilku przeczytanych recenzjach - spodziewałem się, że wpiszę go w tym miejscu. Tymczasem moim zdaniem to co najmniej przyzwoita lektura, zatem rozczarowaniem miesiąca zostają "Kompletne szoki przyszłości". Bardzo wiele sobie po tym tytule obiecywałem....jak to ja ;) .
 Antologia zawiera kilka perełek, są tu świetne pomysły- jednak jakby nie do końca wykorzystane. Pozostawiają wrażenie niedosytu, kilkukrotnie pojawiała się myśl "jakby to trochę dopracować, ale byłby komiks!!!". Z drugiej strony jestem świadom, że to przeca krótkie formy, niejako "wypełniacze" i ciężko oczekiwać wycyzelowanych  majstersztyków. Niezła rzecz...ale mogła być wspaniała :)

Tyle, jeśli chodzi o styczeń. W lutym obiecałem sobie kupować mało, czytać dużo. Zobaczymy, jak będzie- na razie mi nie idzie ;)
« Ostatnia zmiana: Luty 12, 2018, 11:25:17 am wysłana przez LordDisneyland »

Offline laf

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #115 dnia: Luty 12, 2018, 11:47:32 am »
4-Najgorszy komiks przeczytany
Ciężko wybrać jakiś tytuł. Chyba zatem zaszczytne wyróżnienie trafi do  "Young Justice- Ich własna liga"- dość przeciętny komiks, który dostarcza więcej irytacji, niż przyjemności.
Szkoda, że tak odebrałeś ten komiks  :sad: . Ja bawiłem się przy nim naprawdę świetnie (nawet nie wiedziałem, że Peter David potrafi tak umiejętnie pisać serie typowo humorystyczne) i choć mocno zastanawiałem się nad jego zakupem, to w ogóle nie żałuję podjętej decyzji. Bardzo miła odskocznia od napompowanej epickością i mnogością bohaterów / vilianów Ligi Sprawiedliwości z Nowego DC.

Offline SkandalistaLarryFlynt

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #116 dnia: Marzec 03, 2018, 03:51:10 pm »
Podsumowanie lutego:

1. Najlepszy:
    "Valerian tom.7" Pierre Christin, Jean-Claude Mezieres, bardzo przykro mi się zrobiło po zamknięciu ostatniego tomu mojej ulubionej serii , to wprost niewiarygodne w jaki sposób tytuł pisany przez 40 lat przez tych samych twórców utrzymał przez cały czas tak wysoki poziom i ostatni tom zbiorczy pod tym względem również nie zawodzi. Konstrukcja jest identyczna jak 6 poprzednich tomów czyli 3 albumy zebrane w całość, natomiast w przeciwieństwie do reszty serii, w których z jednym wyjątkiem albumy były powiązane ze sobą fabularnie ale raczej luźno i istniała między nimi pewna przestrzeń tak tutaj czytamy całość jednym ciurkiem. Każdy następny album zaczyna się tam gdzie się kończy poprzedni. Autorzy postarali się, aby zwieńczenie serii było odpowiednio epickie co wpływa na nieco odmienny klimat od reszty serii. Co ciekawe w kwestii fabuły miałem w czasie czytania natrętne skojarzenia z serią gier komputerowych "Mass Effect" a patrząc się na daty powstania obu rzeczy można snuć przypuszczenia iż scenarzysta gierek tak mocno zaczytał się w Valerianie i Lauerelinie, że aż otarł się o granicę plagiatu.  Tak czy inaczej w ostatecznej bitwie dobra ze złem wezmą udział wydaje się, że wszystkie postacie które wcześniej pojawiły się na łamach komisu i o ile narzekałem na takie rozwiązanie w przypadku Rorka, tutaj Christinowi udało się to bardzo fajnie. Narzekać można chyba tylko na zbyt szybkie zakończenie konfliktu, podświadomie jesteśmy przygotowywani na jakieś olbrzymie trzęsienie ziemi (kosmosu) a ty ni z tego ni z owego pach i koniec, nie do końca mi się to spodobało. Oprócz tego otrzymujemy charakterystyczną dla autora szpilę w teraźniejsze społeczeństwo, wyjaśnienie niektórych spraw z poprzednich tomów i na samiutki koniec woltę (związaną a jakże z podróżą w czasie), której szczerze mówiąc się nie spodziewałem a która mi osobiście nawet przypadła do gustu. Coś się kończy, coś się zaczyna jak u Sapkowskiego. O stronie graficznej nie ma się co rozpisywać, zainteresowani wiedzą jak rysuje Mezieres, dla mnie to cudowna robota, wydanie Taurusa jak zawsze tip-top, sporo dodatków jednym słowo świetna robota wydawcy. No cóż jak już pisałem, dla mnie to seria życia, rozpoczęta ponad 20 lat temu w Komiksie-Fantastyce doczytana do końca w roku 2018 bez słabych momentów czy zniżek formy. Aż łza się w oku kręci mimo wszystko mam nadzieję, że nie będzie już dopisywanych żadnych sequeli, prequeli czy innych spin-offów (wiem, że coś tam kiedyś takiego powstało) i historia zostanie taka jaka jest. Ocena 8+/10.
    Drugi najlepszy "Top 10" - Alan Moore, Gene Cannon, Zander Ha. Należę do tego typu wywrotowców co to z największą nieufnością podchodzą do rzeczy zachwalanych przez większość. Ba często w najbardziej reklamowanych i chwalonych czy to książkach, filmach, płytach, samochodach czy Bóg wie czym jeszcze na siłę staram się doszukiwać minusów a w najgorszych knotach pozytywów, tym razem jednak ciężko nie zgodzić się z entuzjastycznymi opiniami powszechnymi chociażby na tym forum, komiks jest po prostu...świetny. Cóż Moore to jednak mistrz nad mistrze, w/g mnie facet w każdym swoim komiksie udowadnia jak dobrym jest opowiadaczem historii i jak luźno się czuje przy wachlowaniu gatunkami, a przy Top 10 nawachlował się soczyście trzeba przyznać. Komiks to przedziwny mariaż komiksu superbohaterskiego, humoreski, dramatu policyjnego i kryminału. I to wszystko ze sobą współgra, i to jeszcze jak. Historia wciąga od samego początku do samego końca, mamy mnóstwo śmiechu, ale i chwile zadumy, możemy poobserwować prywatne życie gliniarzy niczym w "Posterunku przy Hill Street" czy innym "The Wire". Warstwa humorystyczna jest tutaj zdecydowanie na pierwszym miejscu (śledztwo w sprawie zabójstwa Baldura, mocno się uśmiałem), ale komiks to nie zwykły ciąg gagów, Moore niezwykle umiejętnie splata wątki i koniec końców okazuje się, że mimo iż niewiele wcześniej na to wskazuje to czytamy o jednej niezwykle rozbudowanej zagadce kryminalnej, na dodatek świat jest zapełniony pełnokrwistymi, realnymi postaciami zaopatrzonymi w cały zestaw wad i zalet. Za stronę graficzną odpowiadają Cannon i Ha, muszę przyznać że z racji wrodzonego lenistwa nie chciało mi się sprawdzać który odpowiada za co, także potraktuję ich jako podmiot zbiorowy. Ogólnie jest na plus nie wszystkie ilustracje mnie osobiście zachwycały, ale ogólnie mogą się podobać, zwłaszcza w momentach kiedy rysownik pozwala sobie na pewną niedbałość mocno kojarzącą się ze stylem Bisleya. A już na olbrzymie pochwały zasługuje ilość i jakość projektów postaci czy pojazdów znajdujących się w futurystycznym Neopolis. Rysownicy w kwestii wyobraźni wyraźnie nie ustępują scenarzyście. No i właśnie na forum zwracano uwagę na niezwykłą ilość różnych żartów, gagów i nawiązań do innych komiksów poukrywanych na ilustracjach, czego się obawiałem z racji swojej niezbyt obszernej wiedzy na temat superbohaterskich uniwersów, ale moje obawy były całkowicie zbędne jest tego dużo, że trudno nie zauważyć a jeszcze ciężej zetrzeć uśmiech z twarzy (napis w kiblu "Edyp dyma swoją starą" w tym momencie dosyć głośno zarechotałem) zresztą pełno nawiązań nie tylko do komiksów ale i do prozy, kina czy sceny muzycznej aż żal że człowiek nie jest jakąś alfą i omegą w kwestii kultury anglosaskiej bo pewno jest tam tego sporo więcej. W każdym razie mi jako czytelnikowi sprawiło dużo radości wyszukiwanie najmniejszych detali na każdym rysunku i czytanie najdrobniejszego napisu chociaż by miała to być naklejka na zderzaku, aż żal że nie zostało to wydane w jakimś powiększonym formacie. Jakość wydania przez Egmont jak najbardziej satysfakcjonująca. Nie przedłużając, nie jest to dzieło geniuszu na miarę Watchmen czy Prosto z Piekła ale jak najbardziej satysfakcjonująca lekkostrawna lektura 8+/10.

3. Zaskoczenie na plus:
   "Skizz" - Alan Moore, Jim Baikie. Moore dzisiaj po raz kolejny, sporo opinii, że komiks dobry ale najsłabszy w przypadku tego autora na dodatek całkowicie odtwórczy w stosunku do ET i w pewien sposób trudno się nie zgodzić z tymi twierdzeniami, natomiast w przypadku tego akurat komiksu ważniejsze niż pytanie "czy?" jest pytanie "jak?". A jak wyszło w przypadku tego komiksu? Jak zwykle w przypadku Alana czyli świetnie. Faktycznie fabularnie niezwykle przypomina historię ET (zresztą bohaterowie cały czas opowiadają jak spore wrażenie zrobiła na nich wizyta w kinie na tym filmie), ale autor nadaje jej swój własny sznyt dzięki czemu opowieść o kosmicznym rozbitku, który poznaje dobro i zło współistniejące na naszej planecie absolutnie nie nuży, zaopatrza w galerię ciekawie rozpisanych bohaterów z krwi i kości (post-punkówa Roxy i wyraźnie uszkodzony Cornelius to moi faworyci) dorzucając od siebie problemy społeczne i niepokoje epoki taczeryzmu. Rysunki Jima Baikie bardzo podchodzą pod mój gust, elegancka czerń i biel i jednocześnie, ciekawa zdecydowana kreska fajny projekt kanguropodobnego ZHCCHZ który w kombinezonie wygląda przeuroczo no i ten klimat brytyjskich podmiejskich uliczek lat 80-tych przy którym złapałem się na nuceniu kawałków The Clash i Madness, jednym słowem świetna robota. Jakość wydania zadowalająca, może nie jest to jeszcze poziom Slaine, ale nie przeszkadza, natomiast wydaje mi się, że po drodze zauważyłem błąd ortograficzny i to nie w wypowiedzi Van Owena tylko w jakimś innym miejscu (może mi się coś wydawało, a komiks leży w tak niedostępnym miejscu, że nie bardzo chce mi się kombinować i szukać na nowo). W podsumowaniu może i niezbyt oryginalnie, ale satysfakcjonująco 7+/10.

3. Najgorszy przeczytany:
   "Rachel Rising - Cień Śmierci" - kolejny Moore, tym razem Terry. Poprzednim razem przerzuciłem komiks czytając kilka losowych stron i muszę powiedzieć, że mi się podobało. Tym razem zabrałem się do tego "na poważnie" pewnego spokojnego wieczoru, siadłem sobie wygodnie przeczytałem i...no cóż absolutnie nic z lektury nie wyniosłem. Sytuacja wygląda tak, że nie mogłem sobie na drugi dzień przypomnieć o czym ten komiks właściwie był, nie potrafiłem sobie przypomnieć ani jednego imienia, które padło na tych stu iluś tam stronach z wyjątkiem imienia samej Rachel a to i tak tylko ze względu na to, że umieszczono je w tytule. Jak na mój gust największą wadą tego całego przedsięwzięcia jest jego absolutna sterylność. Scenariusz wygląda jakby wyciągnięto go z Automatycznego Komputerowego Generatora Gotowych Scenariuszy w którym zaznaczono opcje "dodaj klimat Twin Peaks", "dodaj zagadkę kryminalną", "dodaj ucięte głowy", "dodaj tajemniczą małą dziewczynkę" itd. O głównej bohaterce nie da się powiedzieć absolutnie niczego, gdyż nie posiada ona jakichkolwiek cech charakteru tak samo zresztą jak i 90% innych postaci występujących w komiksie. Nie wiem może to jest wytłumaczone w ciągu dalszym historii, może to jakieś roboty albo faktycznie zombie czy coś tam? Może to wszystko ładnie się składa w całość na dalszym etapie. Ale w jaki sposób mam czekać na wyjaśnienie losu postaci których w żaden sposób nie da mogę polubić lub nie polubić gdyż są jak czyste kartki papieru? Za rysunki odpowiada autor i w tym przypadku jest naprawdę dobrze, rysunkowy styl momentami zahaczający o mangę tworzy fajny dysonans z horrorowym klimatem, a czarno-białe plansze mogą się naprawdę podobać. Jakość wydania jest naprawdę bardzo dobra, w dwóch czy trzech miejscach zauważyłem niezbyt ładnie złożone gramatycznie zdania a poza tym żadnych zastrzeżeń a biorąc pod uwagę że to naprawdę początkujące wydawnictwo jestem naprawdę pod wrażeniem, natomiast biorąc po uwagę, że to dopiero zacier na historię z kilkoma wątkami, które na obecnym etapie ze sobą absolutnie nie współgrają i pamiętając że z wiadomych powodów raczej ciężko będzie o kontynuację, raczej odradzam zakup. Zadziwiające jak dla mnie zachwyty są w tym temacie.Ocena: 5/10.

4. Zaskoczenie in minus:
    "Yans" Andre-Paul Duchateau, Grzegorz Rosiński. Kolejny z komiksów dzieciństwa "Mutanci z Xanai" to jeden z pierwszych komiksów jakie przeczytałem. I cóż tym razem wspomnienia z dzieciństwa nie wytrzymują konkurencji z doświadczeniem i upływem czasu. O ile do pracy Rosińskiego nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń to do tego co pisze Duchateau już jak najbardziej tak. Akcja w pierwszym tomie pędzi na łeb na szyję na jednej stronie mamy 1500 różnych wydarzeń, Orchidea mówi do Yansa "kochany" chociaż spotkali się 3 strony wcześniej i zamienili ze sobą 4 zdania. Fabuła pędzi jak na górskiej kolejce a czytelnikowi chce się wymiotować od zawrotów głowy. Jako dziecko tego nie zauważałam. ale teraz z perspektywy dorosłego czytelnika uważam, że filmy z lat 80-tych ze stajni Golan-Globus z Chuckiem Norrisem mają 3 razy logiczniej nakreślone związki przyczynowo-skutkowe, niż pierwszy tom Yansa. Natomiast trudno nie zauważyć, że forma naszych twórców cały czas rośnie, każdy kolejny album jest napisany coraz lepiej i coraz ciekawiej aż do szczytowego momentu w albumach "Gladiatorzy" i "Prawo Ardelii", które stanowią naprawdę kawałek dobrego s-f. I w tym momencie współpraca Rosińskiego i Duchateau się urywa, na scenę wkracza Kasprzak i...poziom serii leci na łeb na szyję. I nie jest to wina rysunków Kasprzaka, którego rysunki mogą się podobać (zwłaszcza w ostatnich tomach, gdzie przestaje na siłę kalkować Rosińskiego i daje trochę więcej od siebie), natomiast osobiście odnoszę wrażenie że Rosiński miał bardzo duży wpływ również na scenariusz, opowieścią dziejącą się wśród kolektywnej dehumanizowanej społeczności, pełną quasi-policyjnych funkcjonariuszy w charakterystycznych mundurach mógł się opiekować przybysz zza żelaznej kurtyny. Natomiast Duchateau po pozostawieniu samym sobie, zaczyna odjeżdżać ze swoimi pomysłami w stronę zachodzącego słońca. Facet przeczy co chwila nie tylko temu co napisał 15 lat wcześniej burząc całkowicie konstrukcję świata ale i temu co napisał 2 strony wcześniej. Ogólnie od pewnego momentu mamy wrażenie, że czytamy zupełnie inną serię tylko z racji lenistwa autora z bohaterami tymi samymi jak ta którą napisał sobie kiedyś tam. Yans jeździ na koniu po jakichś dżunglach w Zakazanej Strefie, która wcześniej była lodową pustynią uzbrojony w miecz i łuk, biega po jakichś średniowiecznych zamczyskach lata na pegazach, pojedynkuje się ze szlachcicami o wyglądzie Errolla Flynna i tym podobne pierdoły. Niektóre tomy jako stricte akcjo-przygodowe da się nawet czytać, takie "Planeta Czarów" czy "Tajemnica Czasu" (tutaj powraca Argor Mutant, jak przeżył "Gladiatorów" zapytacie? Ano przecież to mutant więc pewnie pożyczył od Logana zdolność autoregeneracji) są całkiem niezłe, ale są i idiotyczne od początku do końca "Dzieci Nieskończoności", "Tęczowa Plaga" czy "Kraina Otchłani", ogólnie wygląda na to, że scenarzysta dokumentnie zarżnął tytuł i wcale nie jestem zdziwiony. Jakość wydania jest świetna, duży format, papier offsetowy i mnóstwo naprawdę ciekawych dodatków. Ogólnie rzecz biorąc rzecz raczej warta zakupu zwłaszcza dla ciekawych historii polskiego (no powiedzmy) komiksu, tylko że trzeba mieć świadomość, że seria ma bardzo mocne momenty (koniec pierwszego tomu, początek drugiego) i bardzo słabiutkie (właściwie cały tom trzeci). Średnia ocena: 6+/10.
« Ostatnia zmiana: Marzec 03, 2018, 04:00:14 pm wysłana przez SkandalistaLarryFlynt »

Offline laf

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #117 dnia: Marzec 05, 2018, 10:16:54 am »
No to teraz kolej na mnie. U mnie luty pod kątem lektur stoi w totalnej opozycji do stycznia, tzn. pod kątem lektur styczeń wypadł wręcz wybornie jeśli chodzi o jakość, natomiast luty totalnie slabiutko (i nawet moi ulubieńcy Loeb / Sale ze swoją kolejną odsłoną kolorowej serii w postaci Białego nic w tym zakresie nie zrobili). Dlatego też postanowiłem nie przyznać żadnej oceny najlepszemu komiksowi. Niech mają za swoje  :lol:
Lektury: Liga Młodych: Ich własna liga (WKKDC), Flash: Wojna Łotrów (WKKDC), Śmierć Supermana (WKKDC), Superman: Brainiac (WKKDC), Kapitan Ameryka: Uwięziony w Wymiarze Z (WKKM), Kapitan Ameryka: Biały (Mucha) - łącznie 6.
  • Najlepszy - brak.
  • Najgorszy - Flash: Wojna Łotrów. Ten komiks można określić jednym słowem: chaos. Niewiele zrozumiałem z całej intrygi. Bohaterowie (a raczej viliani) pojawiają się i znikają beż wyraźnej przyczyny, a natłok bzdurnych zbiegów okoliczności mnoży się w nieprawdopodobny sposób. Jak dla mnie scenarzysta w ogóle nie zapanował nad snutą przez siebie opowieścią przez co zupełnie nie zrozumiałem, co autor miał na myśli. Niby Johns dobrym scenarzystą jest (co udowodnił nie raz, chociażby przy runie w Lidze Sprawiedliwości z N52), a jego run we Flashu jest bardzo chwalony, ale jego zakończenie w ogóle do mnie nie przemawia. I tak, mam świadomość, że ten komiks to zaledwie zakończenie sześcioletniej kariery Johnsa we Flasu i tak naprawdę w kolekcji dostaliśmy jedynie końcowy wycinek całości, ale oceniam "produkt", który dostałem i przeczytałem, a ten"produkt" mi się najzwyczajniej w świecie nie podoba.
    Z kolei rysunki Portera są (jak zwykle w przypadku tego artysty) przewidywalne i zwyczajnie przeciętne, ale nie mam do nich większych zastrzeżeń. Ot, po prostu są.
  • Zaskoczenie na plus - Liga Młodych: Ich własna liga. Już wcześniej pisałem @LD, że ten komiks stanowił dla mnie bardzo przyjemną rozrywkę, miłą odskocznię od typowych komiksów superhero i przede wszystkim olbrzymią dawkę poczucia humoru. David prowadzi całą historię w bardzo lekkim i przyjemnym stylu, a pomiędzy bohaterami (i pojazdem) czuć tzw. chemię. Chociaż osobiście nie przepadam za typowo młodzieżowymi komiksami, to ten zdecydowanie przypadł mi do gustu i sprawdza się idealnie jako niezobowiązująca rozrywka.
  • Zaskoczenie na minus - Superman: Brainiac. Znowu Jonhs i znowu słabiutka lektura. Podobnie jak dla @helsinga (o czym wspominał w innym wątku) dla mnie również najciekawiej przedstawiał się motyw samego Braniaca i jego "misji", a także całe dziedzictwo Kal-Ela. Pozostałe wątki były dla mnie co najmniej obojętne i ogólnie lektura tego komiksu wzbudzała we mnie więcej znużenia niż zabawy.
1. Najlepszy:
    "Valerian tom.7" Pierre Christin, Jean-Claude Mezieres
Ostatnio wymyśliłem sobie, że co roku będę kupował po jednej zakończonej serii, której nie udało mi się zbierać od początku (w tym roku kupiłem całego Blueberry'ego). Wychodzi na to, że Valerian to doskonały typ, warty rozważenia, choć będzie miał silną konkurencję ze Skalpem. Dziękuję za tą niezamierzoną podpowiedź.

    Drugi najlepszy "Top 10" - Alan Moore, Gene Cannon, Zander Ha.
Zdecydowanie podpisuję się pod Twoją opinią. Chyba jedyny komiks, którego kadry przeglądałem z taką dokładnością, właśnie po to, żeby w rysunkach dostrzec wszelkie możliwe nawiązania.

4. Zaskoczenie in minus:
    "Yans" Andre-Paul Duchateau, Grzegorz Rosiński.
I ponownie pełna zgoda, jeśli chodzi o ocenę zarówno całej serii, jak i wydania (które faktycznie zwiększa ocenę tego komiksu, lecz oczywiście nie przesłania miałkości scenariuszowej).

Offline SkandalistaLarryFlynt

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #118 dnia: Marzec 05, 2018, 04:19:23 pm »
  Możesz sobie przestać zawracać głowę kwestią wyboru i w ciemno kupować obydwie serie. Ja osobiście wyżej stawiam Valeriana, ale to już kwestia preferencji czy się woli przygodowe-sf czy dramat kryminalny. Skalp jest świetny, na półce też musowa pozycja.

Offline laf

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #119 dnia: Marzec 05, 2018, 08:26:16 pm »
No tak, tylko że to jest na razie pieśń przyszłości i do tego czasu zapewne wpadną mi do głowy jeszcze jakieś inne typy. Ale na razie te dwa tytuły są na mojej liście.