trawa

Autor Wątek: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów  (Przeczytany 82644 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline hopsasa

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #210 dnia: Sierpień 24, 2018, 01:51:28 pm »
Tyler - zdecydowanie dramat sensacyjny, właściwie nie ma tam elementów kryminału stricte, zupełnie inny gatunek niż Torpedo, choć są elementy wspólne jak antybohater czy środowisko przestępcze w opowieści. Nie mam odniesienia do Parkera, bo przez Tylera go kupię, ale też podobno inny styl.

Offline amsterdream

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #211 dnia: Sierpień 24, 2018, 02:00:03 pm »
Uuuuuu, nie to żebym czytał Punishera, ale jakoś nie bardzo chce mi się w to wierzyć. Poważnie? Daredevil to jeden z najlepszych komiksów Marvela jakie czytałem, w pierwszej 10-tce ląduje na bank.

Pierwszy tom u mnie tak samo, ale czym dalej tym gorzej. Tom 4 od Brubakera już mocno średni, 5 już nie kupuję. Punisher ma bardziej wyrównany poziom.

Offline SkandalistaLarryFlynt

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #212 dnia: Sierpień 24, 2018, 02:15:20 pm »
Tak po prawdzie dotychczas  przeczytałem tylko pierwszy. Akurat lubię postać, więc raczej dojadę do końca chyba żeby zrobiło się naprawdę źle. Nie mam szczerze mówiąc zbyt wielkiego zaufania do Brubakera.

Offline laf

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #213 dnia: Sierpień 27, 2018, 08:19:23 am »
Poważnie?
Poważnie. Tak jak wcześniej pisałem Punisher rozbił bank i zostawił w tyle DD.


Punisher ma bardziej wyrównany poziom.
Potwierdzam. Świetny poziom Punishera jest utrzymany od samego początku. Za każdym razem kiedy kończę jeden story arc muszę się powstrzymywać by nie brać się za kolejny.
Co ciekawe wcześniej sądziłem, że każde historia stanowi odrębną całość. Ale okazało się, że niejednokrotnie różne postacie czy wydarzenia z poprzednich tomów powracają w kolejnych opowieściach, co mnie osobiście bardzo odpowiada.  :biggrin:

Offline laf

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #214 dnia: Wrzesień 17, 2018, 08:42:02 am »
Chciałem podsumować sierpień, a tu się okazało, że jeszcze za lipiec się nie wziąłem. Nie mogę niczego ominąć, bo przecież wiem jak bardzo jesteście ciekawi moich comiesięcznych osiągnięć czytelniczych  :lol: . Więc nie pozostawiam Was dłużej w niepewności i serwuję Wam lektury za lipiec.

Punisher MAX t. 2-4, Iron Man: Demon w butelce (WKKM, drugie czytanie), Iron Man (SBM), Początki Deathloka (WKKM), Machine Man (SBM) - łącznie 7.

Najlepszy - Punisher MAX (cała seria). W tym zestawianiu nie może być innego zwycięzcy. Typowo męska seria z mnóstwem krwi i strzelanin. Może i brzmi to jak scenariusz dennego filmu z Seagelem czy innym Van Dammem, ale tak naprawdę jest zupełnie inaczej. Ennis serwuje nam nie tylko ciekawie zarysowane intrygi (moja ulubiona to wysłanie Punishera w głąb Rosji), ale również interesujące postacie (O'Brien, Człowiek z kamienia, dwójka gliniarzy pomagająca Frankowi) i zaskakujące twisty fabularne (
Spoiler: pokaż
śmierć O'Brien czy Micro, zamiana głównego bohatera  jednego ze story arcu
). Co ciekawe autor nie skupia się wyłącznie na walce Castle'a z amerykańskimi gangsterami ale umiejętnie szafuje vilianami (i w sumie dobrze, bo płaczliwy Nicky Cavella nigdy nie pasował mi na głównego bad assa) i dzięki temu mamy tak nieszablonowe historie jak podróż Punishera do Rosji czy Afganistanu lub walka z handlarzami ludzi albo zdesperowanymi wdowami gangsterów. Ciągle oblizuję paluszki i czekam na 5. tom.

Najgorszy - Deathlok (WKKM). Niestety, wyłączając Punishera, lipiec pod względem jakości był bardzo słaby, ale za najgorszy komiks ostatecznie uznałem przygody Luthera Manninga. Początki tego tomu były nawet znośne, ale im dalej w las było zdecydowanie gorzej. Miałem wrażenie, że co zeszyt czytam przez cały czas to samo: Deathlok próbuje dotrzeć do swoich mitycznych twórców pokonując ciągle te same przeszkody. W pewnym momencie stało się to wszystko strasznie nudne. Owszem była nutka oddania psychologicznego rozbicia postaci (m.in. naprawdę przejmująca scena
Spoiler: pokaż
próby samobójczej
), a także nadzwyczaj umiejętnie prowadzone dialogi pomiędzy bohaterem a zaszczepionym w jego ciele komputerem. Ale i tak całość strasznie się dłużyła i ciężko było mi dobrnąć do końca opowieści. Również świat przedstawiony był strasznie monotonny, bez jakiegokolwiek zróżnicowania postaci czy nawet miejsc. Ogólnie rzecz ujmując: nuda.

Zaskoczenie na plus - brak.

Zaskoczeni na minus - Iron Man (SBM). Zaraz po przeczytaniu Demona w butelce wziąłem na warsztat zdecydowanie nowszą historię Złotego Avengera i miałem nadzieję na lepszą rozrywkę, ale srodze się zawiodłem. niewiele mogę napisać o tym komiksie, ponieważ był strasznie nijaki i przewidywalny. Przejęcie kontroli nad zbroją (ile razy już to widzieliśmy!?) odbyło się w tak mało oryginalny sposób, że nawet ja nie miałem (o dziwo!!) problemu w przewidzeniu co stanie się dalej. Aż dziwne, że pozostali Avengers nie zorientowali się co się dzieje (w końcu zbroja wyruszyła na ich wspólną misję). A ostateczna walka była tak groteskowa i idiotyczna, że nie odczuwałem żadnego zagrożenia czy suspensu, ale jedynie śmiech. Ciekawi mnie tylko jedno: jak Starkowi udało się wydostać z tej
Spoiler: pokaż
bezludnej wyspy
?

Offline SkandalistaLarryFlynt

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #215 dnia: Wrzesień 17, 2018, 11:10:25 am »
Nieeeeee. Deathlok to jeden z najoryginalniejszych komiksów wydanych w kolekcji. Absolutnie nie w "stylu" marvela.

Offline laf

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #216 dnia: Wrzesień 17, 2018, 12:38:45 pm »
Owszem, intryga i fabuła Deathloka to zupełna odmienność od tego co serwował nam Marvel w latach 70'. A do tego miłe dla oka rysunki i kadrowanie (a przynajmniej w początkowej fazie historii), które przypominały rewolucyjne kadry Neala Adamsa.
Ale w ogóle mnie to nie porwało i nudziłem się strasznie przy tym komiksie. Miałem wrażenie, że z zeszytu na zeszyt czytam ciągle to samo, jakby twórcy zachęceni dobrym odbiorem opowieści na siłę wydłużali całą opowieść (nie wiem czy tak, to po prostu moja teoria). Do tego świat, w którym działa się ta historia był zupełnie nijaki, bardzo jednobarwny, bez urozmaiconych postaci. Jakże odmiennie to wszystko wyglądało chociażby w Machine Manie.
No niestety Deathlok mnie zawiódł  :sad:

Offline SkandalistaLarryFlynt

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #217 dnia: Wrzesień 17, 2018, 07:08:26 pm »
  Mi się poprzez jego oryginalność bardzo podobał. Owszem tom jest obszerny i poprzez to faktycznie z lekka się ciągnie, zwłaszcza że z wyjątkiem jednego przeskoku czasowego zastosowano w nim patent żywcem wyjęty z antycznej tragedii, czyli jedność czasu-miejsca-akcji. Sam bohater i sporo patentów fabularnych musiały być szokująco mocne w tamtych czasach a i dzisiaj wcale nie są jeszcze zwietrzałe. Że już nie wspomnę o tym, że nie wierzę że Paul Verhoeven nie czytał tego komiksu przed nakręceniem Robocopa, niektóre sceny są w filmie jakby jawnie wyrwane z tego komiksu. Machine Man jest jednak o prawie dekadę młodszym komiksem i nieco inaczej się go czyta, faktycznie chyba nieco lepszym, ale jeżeli nawet to raczej ze względu na rysunki Windsor-Smitha, obydwa są tak naprawdę pod względem klimatu prosto z The Warriors całkiem do siebie podobne. Dla mnie Deathlok to cichy bohater tej kolekcji, w pierwszej dziesiątce raczej bym go nie umieścił, ale już w drugiej sądzę by się załapał.

Offline LordDisneyland

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #218 dnia: Wrzesień 22, 2018, 12:09:17 am »
Hmmm... ja po upierdliwym remoncie CO w mieszkaniu dopiero się zabieram za podsumowanie sierpnia, a tu już koniec września!!!!  :shock: No i od razu napiszę, że nie mogę dojść do siebie po upadku PaczkiWRuchu. To była dla mnie najwygodniejsza forma zakupów...Chlip. Rozczarowanie , ale września, a o sierpniu będzie mowa.


No to tak. Komiksów przeczytanych 19, w tym sześć w oryginale. Po lipcowych szaleństwach tym razem skromnie, na półce przybyło 18 nowych rzeczy. A czytałem i kupowałem ponownie głównie książki...Powiało zdradą :D


Najlepszy zakupiony tytuł- "Ziemia swoich synów". Powoli staję się wielkim fanem Gipiego. Postapokaliptyczny świat stworzony w wiarygodny sposób to rzadkość w dzisiejszych czasach. No i makaroniarz znakomicie daje sobie radę z komiksowymi opowieściami o uczuciach.


Najlepszy przeczytany- tu zacytuję siebie z Filmożerców:
 "komiks , po lekturze którego miałem wrażenie obcowania z szaleństwem. "Moon Knight vol3- God & Country" Bensona [ z 2008r] to było naprawdę coś. Tomiki wydane po polsku również były świetne, ale ten... mocna rzecz. To niezwykła seria, pomyśleć, że dopiero teraz zacząłem ją czytać. Szkoda tylko, że Texeira nie rysuje jak kiedyś, tj w czasach "Sabretootha"  ;-) . Tak czy siak- polecam, znakomity tytuł. "
I zdania do dziś nie zmieniłem :)
Bardzo podobał mi się także "Anioł przeznaczenia" Cabanesa, taki klasyczny francuski kryminał/sensacja...brakuje mi takich komiksów. No i ten kadr 1 ze strony 9 ...mmm :D

Nie kupiłem żadnego złego komiksu, acz nie wszystkie nabytki już przeczytane..w ogóle zrobił mi się zapas dużo większy, niż zazwyczaj, w zasadzie w sam raz na ponure jesienno-zimowe umieranie roku.

Niestety, były aż dwa zakalce wśród lektur. Pierwszy- to nieszczęsny tomik  ,,X-Files- Żywiciele", w tym komiksie najlepsza jest okładka. No, ale zmęczyłem to w końcu ;)

Bardzo rozczarował mnie drugi tom "Army@Love- Generation Pwned". Po pierwszym TPB byłem na tyle zaciekawiony, że za sporą kasę nabyłem słaby komiks, w którym Veitch próbuje jakoś zakończyć mnogość wątków i wyraźnie mu to nie idzie. Jest parę niezłych pomysłów, ale niedosyt ogromny.



Zaskoczenie na plus : są aż trzy....

Świetny "Will Eisner's The Spirit vol2" Darwyna Cooke'a i towarzyszy. Niby wciąż ta sama struktura opowiastek, a historie niezmiennie urzekają. Aha, najlepszy w gronie twórców jest tu Baker, Kyle Baker :) Jak znajdziecie, warto kupić.

"Salomon Grundy" - niezły komiks Scotta Kolinsa, który był u mnie na czarnej liście. Nauczka, żeby nikogo nie skreślać na amen.

Miłym zaskoczeniem był też TPB ''FantasticFour vol1- New Departures, New Arrivals", bo okazało się, że i Czwórka ma czasem udany scenariusz...bo rysunki podobają mi się połowicznie, tj. Allred bardzo, Bagley- niemal wcale. Ale o tym pisałem już chyba na forum.

Zaskoczenie na minus- "Yorgi cz1". Mam nadzieję , że przy lekturze kolejnych tomów będę miał więcej przyjemności, bo po tym ...mętlik ogólny  i wrażenie chaosu.
No i tom 5 Daredevila... słabszy niż poprzednie, zaczynam się bać, co będzie dalej.


Oj, naciągałem te kategorie tym razem... aha, jeszcze jedna rzecz- jak co jakiś czas, także i teraz zacząłem kilka - tak koło 9 komiksów, i w efekcie miotam się pomiędzy bardzo różnymi tytułami. Ale walczę z tym- a pierwszeństwo ma pierwszy tom "Seven Soldiers Of Victory". Świetna rzecz, Morrison w formie. Gdyby ktoś miał drugi tom, to niech da znać ;)


A Deathlok złym komiksem nie był, mnie się spodobał. Wśród staroci- jeden z lepszych.

Offline SkandalistaLarryFlynt

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #219 dnia: Wrzesień 22, 2018, 08:36:41 am »
Podsumowanie sierpnia, ten miesiąc będzie jakiś taki bardziej "zbiorowy":

1. Najlepszy przeczytany:
  "Corto Maltese" - Hugo Pratt. 3 tomy "Opowieść słonych wód", "Pod znakiem koziorożca", "Zawsze trochę dalej". Przyznaję, że podchodziłem do tego tytułu jak pies do jeża. Legendarny tytuł legendarnego autora, niejednokrotnie bywa tak że tego rodzaju wytwory kultury/sztuki nie są w stanie udźwignąć ciężaru swojej własnej reputacji. Z wielką przyjemnością stwierdzam, że komiks Pratta z tej próby wychodzi obronną ręką. Po krótce, dostajemy awanturniczą opowieść o przygodach marynarza nomen omen awanturnika dziejącą się w przededniu I Wojny Światowej i trzeba przyznać, że Prattowi całkiem udatnie udało się oddać klimat nadciągającej burzy i zakulisowego jeszcze szczerzenia na siebie zębów szykujących się do walki imperiów. Akcja pierwszego tomu rozgrywa się na Pacyfiku, dwójka rodzeństwa pochodzącego z bogatej rodziny handlowej dostaje się w ręce piratów, którym przywodzi złowrogi Rasputin do spółki z tylko nieco mniej złowrogim Corto (tutaj dosyć stereotypowo bohater to cyniczny twardziel z inklinacją do przestępstwa na zewnątrz, ale wewnętrznie to wręcz romantyk o silnym poczuciu sprawiedliwości) nie można powiedzieć aby dalszy rozwój akcji był jakoś szczególnie zaskakujący, ale napisane jest to naprawdę całkiem interesująco. Dwa dalsze tomy, wcale nie prezentują się pod tym względem gorzej a wręcz jeszcze lepiej, nasz bohater a to będzie poszukiwał indiańskich skarbów, a to straci pamięć i pomoże w opałach pięknej (jakżeby inaczej) dziewicy, a to stanie na drodze American Fruit Company, weźmie udział w rewolucji i zmierzy się z prezydentem-kacykiem posługującym się czarną magią, jednym słowem człowiek od wszystkiego (a wtym wypadku nie jest tak, że jak coś jest do wszystkiego to jest do niczego). Autorowi znakomicie udaje się nakreślić obraz wiarygodnego świata, bohater porusza się po nieznanych zdecydowanej większości czytelników egzotycznych częściach świata, ale gdzieś w tle cały czas czuć to tchnienie wielkiej, znanej z kart książek historii, które nadaje całemu komiksowi sznyt mocnego osadzenia w naszej rzeczywistości. Komiks ma już swoje lata, tom pierszy ma ponad 50 lat, ale praktycznie nie sposób tego wyczuć (na sposób negatywny), owszem widać momentami pewne uproszczenia akcji typowe dla twórczości komiksowej lat 60-70 (Corto szuka skarbu? Na następnej stronie spotyka pijanego marynarza z mapą, Corto potrzebuje pieniędzy? Zaraz wysyła kupon totolotka i trafia szóstkę), ale te drobne wady raczej nie powinny wpływać na odbiór całości, najlepsze powieści przygodowo-awanturnicze w stylu Trzech Muszkieterów czy Wyspy Skarbów nie tracą nic ze swojej świeżości i po 200 latach a do takich seria Corto Maltese należy. Czy czytelnicy będą się nią również za te 150 lat zachwycać? Ciężko powiedzieć, tytuł nie jest bez szans wydaje się. W każdym razie czuć tutaj tę tęsknotę za światem, który odszedł, akcja dzieje się raczej leniwie, także czytelnik może spokojnie skupić się na chłonięciu klimatu, dzisiaj się już tak komiksów przynajmniej mainstreamowych nie pisze. Jeszcze lepiej od części scenariuszowej ma się część graficzna. Te niedbałe, wręcz od niechcenia stawiane kreski sprawiają wrażenie, że rysowanie to najłatwiejsza rzecz pod słońcem (w pierwszym tomie jest to robione aż tak od niechcenia, że bohaterowie potrafią mieć naprawdę różne twarze, w dalszych częściach autor narzucił sobie większą dyscyplinę), a największą zaletą jest z pewnością oddanie nastroju morza/oceanu. Prattowi tak doskonale udaje się odwzorować ten morski klimat, że przeglądając kolejne strony czujemy ten zapach soli i słyszymy skrzek mew oraz szum fal. Prawdą, jest że ktokolwiek choć raz zobaczy morze, ten już zawsze podświadomie będzie za nim tęsknił a Mistrz jako mieszkaniec wybrzeża wie o tym lepiej niż ktokolwiek inny i jak na prawdziwego Mistrza przystało znakomicie potrafi to przekazać czytelnikowi, w czym pomaga mu pokolorowanie jego dzieła pastelowymi barwami przez co wszystko sprawia wrażenie jakby lekko wypłowiałego na słońcu. Za grafikę daję od siebie dziesiątkę. Jakość wydania przez Egmont fajna, spory format, twarda oprawa, solidne szycie. Szkoda, że brak jakichś dodatków komuś takiemu jak Hugo Pratt należałoby się jakaś biografia i galeria prac, ale cóż nie można mieć wszystkiego. Niepokoić może fakt, że komiks jest tłumaczeniem z tłumaczenia, ale jak na moje oko laika wszystko jest raczej w porządku i naprawdę tylko w jednym lub dwóch momentach coś tam zazgrzytało mi logiczne lub gramatycznie. Czy mogę zrobić coś więcej jak tylko polecić serię o przygodach marynarza-wagabundy anglo-cygana urodzonego na Malcie, będącego samemu sobie sterem, żeglarzem i okrętem Corto Maltese? Raczej nic, ja kupuję od początku do końca, jak poziom się utrzyma to tytuł trafia na listę moich ulubionych serii. Ocena 9/10.


2. Zaskoczenie na plus:
 
   "Tank Girl" Jamie Hawlett, Alan Martin. Tytuł co do którego miałem ambiwalentne odczucia. Z jednej strony ciekaw byłem postaci Tank Girl, która Polsce znana jest raczej tylko z tego, że jest znana oraz z dziwaczno-nudnego filmu z połowy lat 90-tych z Lori Petty oraz faktu, że narysowana została przez gościa odpowiadającego za oprawę graficzną zespołu Gorillaz (swoją drogą gdzie im tam do Blur). Z drugiej przejrzałem kilka przypadkowych stron w internecie pomyślałem "ło Jezu, jestem już za stary na takie bzdety". Koniec końców ciekawość wygrała i postanowiłem zakupić pierwszy tom, a jako że nie jestem skłonny oceniać serii po jednym tomie to zakupiłem też i drugi, a gdy się dowiedziałem że całość to są trzy to dokupiłem też i trzeci bo przecie szkoda zatrzymać się na 2/3. I tak oto zasiadłem do lektury komiksów, które jak z góry zakładałem raczej już mi się nie spodobają i wylądują prosto na allegro i muszę przyznać, że się nieco zaskoczyłem. Chociaż ciężko w tym wypadku mówić o jakimś zaskoczeniu, ponieważ właściwie dostałem to czego oczekiwałem czyli typowy zinowy wygłup młodocianych artystów, którzy próbują dowalić ostrzem często prymitywnej satyry we wszystkich którzy ich wkurzają a, że młodych gniewnych wkurza z reguły cały świat to dowalają wszystkim po drodze. Zaskoczony jestem raczej poziomem ich twórczości, a ta jest naprawdę bardzo wysoka w tych komiksach po prostu czuć tą iskrę prawdziwego talentu. Poziom humoru jest często tak niskich lotów, że gdyby był samolotem to dawno zaryłby w ziemię, ale bywa autentycznie zabawny, kilka razy zdarzyło mi się głupkowato zarechotać co niewątpliwie było celem twórców, ale też i nie należy posądzać Tank Girl o chęć taniego szokowania, pod płaszczykiem prymitywnych żartów często obracających się wokół seksu i odchodów, twórcy wytykają nam bolączki ówczesnego (a także i każdego innego świata), głupotę i pazerność zarówno rządzących jak i rządzonych, plastikowość gwiazd kultury i tandetę ludzi sztuki, rażącą prymitywność ludzi z nizin społecznych tak samo jak identyczną tylko lepiej zamaskowaną prymitywność tych z salonów. Jedno trzeba przyznać autorom, zwykle są pluralistyczni w wytykaniu palcem. Jak wyśmieją ksenofobię i głupotę nienawiści do wszelkiej maści odchyłów od "normy" środowisk prawicowych to za kilka stron będzie o hipokryzji lewicy, jak na stosie wyląduje kościół to już wiemy, że gdzieś tam dalej w ryj dostanie wojujący ateista, nikt nie jest bezpieczny i nikt się nie schowa przed dwoma szydercami. Drugą sprawą są rysunki Hewletta, a te są iście genialne, to co ten facet wyprawia to absolutna poezja, rysunki pełne detali a stylu nie potrafię nazwać inaczej niż "czadowy" zarówno w kolorze jak i w czerni i bieli (przy czym te cz-b bardziej mi się jednak podobają). O fabule nie ma się co rozpisywać bo ona raczej nie istnieje Tank Girl raz pracuje dla rządu a innym razem napada na banki, raz śmiga czołgiem po Australii rodem z Mad Maxa a innym razem upija się w przystrojonym na święta Birmingham, nie ma żadnych zasad, nie ma żadnych reguł. Ta pozycja ma w zasadzie jedną wadę, bardzo mocno jest osadzona w klimacie Anglii lat 80-tych, jeżeli ktoś po prostu nie żył w tamtych czasach, lub nie jest zainteresowany, brytyjskimi realiami z tamtego okresu, to raczej nie ma szans wyłowić nawet połowy gagów, a przypisy na końcu każdej książki raczej w tym nie pomogą. Komiks raczej dla osób dorosłych, lub starszej młodzieży, trochę nagości, jeszcze więcej wulgaryzmów, bohaterowie nie stronią od używek a i dosyć absurdalne i surrealistyczne żarty raczej nie trafią do młodszych. Bardzo mi się spodobało wydanie zaproponowane przez Non Stop Comics, przyjemna w dotyku okładka (jakaś gumowana zdaje się) a zwłaszcza wysokiej jakości tłumaczenie, w kilku miejscach widać, że autor po podstawiał polskie związki frazeologiczne i po podmieniał pewnie nieprzetłumaczalne oryginalne gry słowne na nasze miejscowe i wyszło mu to całkiem naturalnie (dosyć sporo wulgaryzmów tutaj, ale takich raczej w stylu Smitha lub Apatowa, którzy potrafią tworzyć całe bloki tekstów poprzetykanych przekleństwami, które autentycznie bawią niż w stylu Krzemienieckiego, który nawsadza gwizd i wujów a człowiek czuje w tym momencie tylko i wyłącznie żenadę). W podsumowaniu, jeżeli do dzisiaj nie wyrzuciłeś kaset z Exploited i Chaos UK, kibicujesz Liverpoolowi lub Newcastle United, uważasz że jedynym rozsądnym kolorem piwa jest ten bardzo ciemny, a jedynym modelem skutera na którym nie byłoby przypału usiąść jest Vespa, twoimi ulubionymi filmami są Kwadrofonia oraz This is England, jesteś pewien że najzabawniejszymi komikami są John Cleese i Benny Hill, najgenialniejszym politykiem Winston Churchill tuż przed Margaret Tchatcher, szczytem elegancji są ubrania od Freda Perry do tego ulubioną lekturą są powieści Irvina Welsha, to powinieneś się zdecydować na przygody wulgarnej, łysej pankówy, mi się podobało, albo ten komiks jest naprawdę dobry, albo to ja jeszcze nie jestem jednak za stary aby nie bawiły mnie takie głupoty. Ocena 8/10.   



   "Wiedźmin" Paul Tobin, Joe Querio. Dwa tomy "Dom ze szkła", "Dzieci Lisicy". Jako dosyć spory fan Wiedźmina (chociaż ze wstydem przyznać, że cykl ostatni raz czytałem jakieś 15 lat temu, czas chyba na powtórkę), na dodatek uważający, że trzecia część gry, jest jedną z najlepszych rzeczy jakie przydarzyły się rynkowi gier video, muszę przyznać że jakoś nie miałem specjalnie wielkich oczekiwań co do tego komiksu. Nie wierzyłem, że amerykańskim autorom uda się podrobić ten specyficzny klimat słowiańszczyzny znany z oryginału i poniekąd miałem rację, ale trzeba przyznać, że próbowali może i nie do końca wyszło, ale też i tragicznie nie polegli. Pierwszy nieco mnie zaskoczył dosyć gotycko-horrorowatym klimatem, chociaż nie pozbawionym zupełnie tego dosyć cynicznego poczucia humoru. Momentami też ciężko ukryć że fabuła stworzona przez Tobina jest raczej mocno przewidywalna a Geralt nie zawsze zachowuje się zgodnie z tym co nakreślił Sapkowski, drugi tom to już adaptacja fragmentu "Sezonu Burz", która sama w sobie stanowiła dreszczowiec, także tutaj różnic w stosunku do wizji Mistrza raczej nie uświadczymy. Rysunki Querio z pewnością podzielą czytelników, jedni uznają że są raczej paskudnawe i niechlujnie momentalnie zbytnio uproszczone, drudzy stwierdzą, że robią klimat i mają swoisty czar próbując często czarująco nieudanie kopiować styl Mignoli (okładka w jego wykonaniu jest strasznie brzydka). Ja należę do tych drugich i dla mnie oprawa graficzna robi przyjemną robotę, ten bieda-hellboyowy wizaż pasuje do nastroju opowieści, projekty wszelkich postaci oraz potworów oparte są na ich wiualizacji w grze, także wiadomo z góry czego się można spodziewać. Podsumowując, z pewnością nie genialna, ale całkiem przyzwoita robota trochę akcji trochę "tajemnic" co nieco golizny i fan uniwersum raczej nie powinien kręcić nosem, tym bardziej że na bezrybiu i rak ryba. Jakość wydania, przez Egmont standardowa dla tomów w twardych okładkach o podobnej grubości, czyli przyzwoicie w dodatkach alternatywne okładki (Bisley jak zawsze jako pancerna pięść, chociaż i Stan Sakai całkiem fajnie się sprawił), jakiś wywiad z autorem zdaje się, ot i wszystko. Jako sympatyk bawiłem się przy lekturze naprawdę nieźle, trzeci tom wylądował na mojej liście zakupów. Ocena 7/10.


3. Najgorszy przeczytany:
   "Istota" - autorki różniste. Znowu mnie zgubiła moja sympatia do rysowanej nagości z powodu której sięgam po w miarę możliwości wszystkie tytuły z dziedziny komiksu erotycznego jakie wydawane są w naszym kraju, sądziłem że po "Polish Porno Graphics" nic gorszego w tej dziedzinie mnie nie spotka, ale jak mówi znane powiedzonko "Polak (Polka) potrafi". Z tyłu okładki przeczytamy to samo co na stronie Kickstartera, na którym zbierano fundusze czyli erotyka tym razem widziana i odczuwana na sposób kobiecy. We wstępniaku autorstwa dwóch "niezależnych artystek" odpowiadających za wydanie albumu przeczytamy o politycznych zagrożeniach dla ciał kobiet i patriarchalnym świecie, walce ze stereotypami oraz 100 stronach wspaniałych ilustracji, których w tym komiksie nie znajdziemy.  Po czym łapiemy za, że tak to przewrotnie określę "mięso". A więc po kolei mamy senną wizję seksu z satyrem (chyba najładniejszą graficznie, chociaż kilka kadrów jest raczej paskudnych a komputerowa kolorystyka to już wyjątkowo paskudna), historyjkę nader mocno kojarzącą się z epoką socrealizmu, w której bohaterka szuka komików erotycznych rysowanych przez kobiety, masturbując się co 2 strony (głęboko wierzę, że jeżeli przyjdzie do wydania erotycznej antologii napisanej z punktu widzenia mężczyzny, nikt nie oprze swojego komiksu na tym samym fabularnym patencie), hentaiową historyjkę wizyty w oceanarium (w roli głównej oczywiście macki, jeżeli z satyrem miałaby któraś walczyć o miano najładniejszego to właśnie ta), wizję wielkiej kosmicznej waginy przekształcającej się (?) w planetę wagin (bobry Vonneguta milion lat świetlnych do przodu), krótką historię walki o kobiece ciało za pomocą sikania po pijaku w bramie i lesbijskiego seksu wiążącego się ze zdradą (zapewne partnera bo przecież nie męża), najśmieszniejszą zdaje się i najpaskudniej narysowaną opowiastkę o gadule z nimfomańskimi ciągotami, która w przerwach pomiędzy braniem do ust penisów kolejnych partnerów raczy nas mądrościami w stylu "dla mnie w seksie najważniejsze jest to, żeby stworzyć przestrzeń w której można się otworzyć i być wobec siebie szczerym. Żeby czuć się bezpiecznie z własnymi pragnieniami. Ale to nie jest łatwe, zwłaszcza teraz, kiedy coraz trudniej zrozumieć kim ma być kobieta, a kim mężczyzna. Tym bardziej trzeba być przede wszystkim sobą, poza rolą. Może się okazać, że seks jest jedynym miejscem, w którym nie musisz się zmagać z cudzymi oczekiwaniami" itp. oraz ostatnia w klimatach s-f która dla odmiany opowiada o zwykłej miłości kobiety do mężczyzny ( zwykłej o ile za zwykłe uznamy to, że bohaterowie w symulacji komputerowej przybierają postać pół-ryb), jak ktoś z czytelników przypadkiem jest zboczonym ichtiologiem to być może się podnieci. Nie wiem, może to ja nie rozumiem kobiecego punktu widzenia i jestem jakiś uwsteczniony, ale na szczęście kobiety które pojawiły się w moim życiu nie marzyły wiecznie o walce lub o seksie ze zwierzętami (przynajmniej mam taką nadzieję, wolę nie pytać), po "przeczytaniu" (całość albumu to jakieś 15 minut) tej antologii i jej poprzedniczki wydanej przez Planetę Komiksów (część nazwisk autorek się pokrywa), ostatecznie wysiadam z pociągu "nowoczesny polski komiks erotyczny", najczęściej to paskudnie narysowana i dla mnie przynajmniej kompletnie aseksualna strata czasu. Jakość wydania przez Kulturę Gniewu normalna, nie ma się czym zachwycać, nie ma na co narzekać. Omijać szerokim łukiem. Ocena 2/10.


4. Zaskoczenie na minus"
   "Stickleback - Chwała Anglii" Ian Edginton, D'Israeli. Nooo, nasłuchałemm się trochę pieśni pochwalnych na temat tego komiksu, zwłaszcza od wydawcy, które szczerze mówiąc biorąc pod uwagę moją wrodzoną nieufność do reklamy nie miały na mnie wielkiego wpływu. Tym niemniej jakaś, tam pozostałość po programowaniu neuronowym pozostała, Stickleback miał być komiksem bardzo dobrym. I nie, nie jest to zły komiks, więcej jest to komiks całkiem dobry, i ma właściwie tylko jeden problem (duży, bo mniejszych ma kilka). Treść opowieści (tom podzielony jest na dwie części "Matka Londyn" oraz "Chwała Anglii" oraz), zahaczy o okultystyczny kryminał, połączony z powieścią przygodową oraz horrorem z pewną dozą czarnego humoru. Brzmi znajomo? Oczywiście, nawet na polskim bieda (ostatnio jakby mniej) rynku ma dwóch poważnych kandydatów w swojej konkurencji a mianowicie "Ligę Niezwykłych Dżentelmenów" oraz 'Hellboya" i cóż dużo mówić schodzi z ringu z pojedynków z obydwoma tytułami jak Andrew w 97 po sparingu z Lennoxem, czyli po 95 sekundach i prowadzony za rączkę. Stickleback nie ma właściwie żadnego waloru, którego nie posiadałyby dwa wspomniane wcześniej tytuły i których nie wykorzystywałyby one lepiej. Edington naprawdę mocno stara się, aby to wszystko było fajne, cool w dechę czy jak tam się to teraz zwie. Sam Stickleback okazuje się małym, garbatym, pokręconym, geniuszem-"papieżem zbrodni" na wzór dr. Moriartyego, na dźwięk, którego imienia największe kiziory z East Endu wyskakują z drobnych. Do pomocy przy kontroli przestępczego półświatka ma cały gang pomocników, pigmeja-szamana, olbrzymiego zombie-murzyna (który łamiąc stereotypy jest inteligentny i zachowuje się jak prawa ręka anty-bohatera), wytatuowaną królową dziwek, braci syjamskich, płonący szkielet władający pirokinezą, dandysowatego geja z wyższych sfer, plus kogoś tam pewnie jeszcze. Brzmi fajnie? Właściwie tylko brzmi, to wszystko jest takie nieco sztywne, nieprawdziwe, cały czas czułem że komiks nie jest fajny on jest tylko napisany aby na fajny wyglądać. Brakuje mu tej właśnie wcześniej wymienionej przy Tank Girl iskry. Problemem jest tutaj też próba mocnego rozbudowania "lore" przez autora, obydwie historyjki mocno rozrastają się w szerz, zostaje wrzuconych bardzo dużo postaci i sporo wątków pobocznych co daje nam znać, że autorzy byli przyszykowani na spory sukces i wyklepanie całkiem sporej ilości tomów. Biorąc pod uwagę, że przez te 12 lat wydano ledwie 4 części zebrane w dwóch tomach zdaje się, że seria jednak średnio wypaliła. Rysunki Brookera są dosyć ciekawe, sporej ilości czytelników mogą się podobać, natomiast ja raczej jestem uczulony na prace komputerowe i na mnie te skupiska biało-szaro-czarnych plam jakiegoś wielkiego wrażenia nie zrobiły. Jest to jeden z pierwszych komiksów Studia Lain i szczerze mówiąc nie wygląda on na jakoś strasznie wytrzymały, raczej na taki co za kilka lat się rozklei. Dodatków właściwie rzecz biorąc brak. Jak ktoś spragniony jest klimatów horroro-przygody w epoce wiktoriańskiej to może śmiało brać, wydawca zapowiedział wydanie drugiego tomu i całkiem prawdopodobne, że i ja go kupię, natomiast o ile interesujące mnie tytuły Lain kupuję zaraz po premierze tak ten kupię raczej przy okazji, a jak do tego czasu zostanie on wykupiony (powątpiewam) to cóż, rozpaczać nie będę. Ocena 6+/10.

Offline LordDisneyland

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #220 dnia: Wrzesień 28, 2018, 09:54:58 am »
@ SLFlynt
No, no... TankGirl jest mi znana od lat 90-tych, zawsze żywiłem sporo sympatię do tego komiksu, z wiekiem może trochę osłąbła, ale i tak kupuję - no i te rysunki :) , także zazdroszczę ci tego pierwszego kontaktu z tytułem... Co ciekawe, w wakacje nabyłem "TG-Apocalypse", autorstwa Granta i Pritchetta, rysunki bardzo przypominają te hewlettowskie, ciekawe jak scenariusz. Na razie komiks czeka.

Co do "Istoty"- już po wywiadach z artystkamy i spojrzeniu na listę autorek wiedziałem, że to nie dla mnie, mam nadzieję, że nie wywaliłeś na to własnych pieniędzy  :doubt:

No a "Stickleback"- dla mnie to jeden z lepszych, jeśli nie najlepszy komiks SLain. Jeśli porównywać go z  Hellboyem, to jest skazany na porażkę, ale i tak bardzo go lubię i cieszy mnie, że doczekamy się na polskim rynku kontynuacji. Żadna zapowiedź wydawnictwa mnie tak ostatnio nie ucieszyła :D

Offline SkandalistaLarryFlynt

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #221 dnia: Wrzesień 28, 2018, 07:08:39 pm »
    Scenariusz? to teraz Tank Girl ma scenariusze? W tych wydanych przez NSC to raczej w oczy rzuca się brak jakichkolwiek scenariuszy to raczej zbiór durnowatych gagów, kretyńskich wygłupów i obleśnych żartów. No może pod koniec widać, że twórcy planowali mniej więcej jak się akcja potoczy 3 strony później. Ta historyjka z "pierwszą" dziewczyną Boogi to mega-kozioł, Hewlett i Martin to musowo zdeprawowani okrutnicy.     
    Niestety swoje, dobrze że chociaż na ravelo przy premierze więc dosyć sporo mniej. Nie sprzedaję zostawię sobie ku przestrodze. Nie wiem jak Kultura Gniewu może wydać takie gó-o, przecież twój asortyment rzutuje na twoją renomę, "Polish Porno Graphics" też przecież zresztą kiepskie wygląda przy tym jak Manara skrzyżowany z Crepaxem. 
     Nieeeeee, nie jest zły może ale gdzie mu tam do Halo Jones czy Slaine. Nie czułem tego komiksu jakoś, autorzy powrzucali milion różnych pomysłów, które osobno wydawały się dobre ale razem zmieszane jakoś nie dały tego smaku, widocznie nie ten kucharz co trzeba to mieszał. Tak się zastanawiam teraz i właściwie nic z tego komiksu nie pamiętam. Może to, że ta druga lovecraftowa historyjka była fajniejsza.

Offline laf

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #222 dnia: Październik 01, 2018, 09:22:44 am »
Ja, podobnie jak @LD, biorę się za podsumowanie sierpnia, w którym m.in. przyspieszyłem z Blueberrym i rozpocząłem (bardzo możliwe, że ku uciesze @mkolka) cykl z klasycznymi mutantami Marvela.

Lektury: Blueberry t. 3 i 4, X-Men: Zmierzch mutantów (WKKM, drugie czytanie), X-Men: W cieniu Saurona (WKKM, drugie czytanie), Deadpool i goście cz. 1 (WKKM), Kingsman, Pan Higgins wraca do domu - łącznie 7.

Najlepszy - Blueberry t. 3. Nareszcie ta seria zaserwowała mi komiks westernowy jaki chciałbym ujrzeć z intrygą nakreśloną przez główne szczebla władzy rządowej i barwnymi dramatis personae. Poza Blueberrym główne skrzypce wiedzie zwodnicza Chichuachua Pearl i jest to pierwsza postać kobieca, która dostała tak dużą rolę w całym cyklu, co również należy odnotować na plus, bo jest ona bardzo niejednoznaczną postacią. Samo rozpoczęcie całej fabuły jest trochę naciągane (Mike ni z tego ni z owego trafia na pościg Meksykanów za informatorem), ale później cała intryga rusza do przodu, a mnogość postaci pobocznych ubarwia scenariusz. Czytałem wszystko z niekłamaną radością. Niebanalne było również zakończenie, chociaż naiwność Blueberry'ego jest co najmniej niezrozumiała.

Najgorszy - Kingsman. Początkowo chciałem wrzucić ten komiks do negatywnych zaskoczeń, ale po zastanowieniu stwierdziłem, że jednak ta pozycja jest po prostu zła (w snach nawet nie myślałem, że napiszę to o komiksie stworzonym przez Millara). Nic tu mnie nie zaciekawiło, tym bardziej, że poszczególne wątki (trening, intryga głównego viliana, relacje pomiędzy bohaterami) były skonstruowane naprędce i po łebkach. Jakże odmiennie to wszystko wyglądało w filmie, który stanowi o kilka klas lepszą rozrywkę i w którym widać, że scenarzyści naprawili większość wad pierwowzoru.

Zaskoczenie na plus - Pan Higgins wraca do domu. Rozrywka najwyższej klasy!!! Wziąłem ten komiks wyłącznie ze względu na nazwisko scenarzysty i z myślą, że po przeczytaniu pozbędę się go, ale teraz jestem przekonany, że jeszcze do niego wrócę. Tym bardziej, że lektura nie jest wcale długa (ok. 20 min jak z bicza strzelił). Inspiracją "Nieustraszonymi łowcami wampirów" jest oczywista (zresztą twórcy wcale tego nie ukrywają) i podobnie jak w tym klasycznym filmie mamy całe mnóstwo wampirów i kuriozalnych prób ich zgładzenia. Dodajmy do tego mroczną tajemnicę skrywaną przez przez jednego z bohaterów, mnóstwo słownego i sytuacyjnego humoru oraz filozoficzne zakończenie, które poddaje w wątpliwość główne motywy stojące za zemstą i mamy przepis na uroczą w swoim odbiorze powieść graficzną. Polecam jako niezobowiązującą lekturę na krótkie podejście.

Zaskoczenie na minus - brak.

Offline laf

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #223 dnia: Październik 03, 2018, 08:15:54 am »
No to teraz wrzesień, który był bardzo duotematyczny: albo Blueberry albo X-Men plus jeden mały (ale jakże istotny) rodzynek. 
Lektury: Blueberry t. 5-8, Beast (SBM), X-Men: Druga geneza (WKKM, drugie czytanie), X-Men: Mroczna Phoenix (WKKM, drugie czytanie), X-Men: Czasy minionej przyszłości (WKKM), Top 10 (drugie czytanie) - łącznie 9.
 
Najlepszy - Top 10. Ostatnio jak czytałem ten komiks to przegrał w miesięcznym zestawieniu z "300" Millera, ale teraz nie miał już tak zdecydowanego kontrkandydata. Genialna fabuła (połączenie CSI z Gwiezdnymi wojnami) i nie ustępująca jej warstwa graficzna, której znakiem rozpoznawczym jest mnóstwo nawiązań do pop kultury, a komiksów w szczególności. Wiarygodnie nakreślone postacie i ich wspólne relacje, a przede wszystkim barwny i urzekający świat, w którym dzieje się akcja (jaka miła odmiana po ascetycznym i nijakim świecie przedstawionym w Deathloku  :wink: ). No i możliwość odkrywania kolejnych easter eggów, których mnóstwo przewija się na poszczególnych kadrach. Z ciekawszych rzeczy, na które wcześniej nie zwróciłem uwagi to Jesse Custer w roli ... kaznodziei oraz młodociana wersja Cloak i Dagger. Jeden z najlepszych komiksów jakie kiedykolwiek czytałem!!! Egmoncie, gdzie te spin-offy?
 
Najgorszy - brak, chociaż zastanawiałem się nad Beastem. Ale z drugiej strony czytając komiksy SH z lat 60' i 70' trzeba być przecież przygotowanym na czasami idiotyczne rozwiązania fabularne czy infantylizm i przyjąć zupełnie inną konwencję niż przy czytaniu komiksów współczesnych. Na szczęście uważam siebie za wyrobionego czytelnika  :wink: i nie odstraszają mnie tego typu lektury, a wręcz przyjmuję je jako folklor, z którym miło od czasu do czasu się zapoznać.
 
Zaskoczenie na plus - tym razem dwa tytuły:
X-Men: Mroczna Phoenix. Już nie pamiętam ile razy czytałem tą historię w młodości w TM-Semikowych zeszytach, ale kiedy znów wróciłem do mrocznych przygód Jean Grey (a był to pierwszy, najpierwsiejszy przeczytany tom z WKKM) to nie zrobiły na mnie aż takiego wrażenia. Przerażała mnie ściana tekstu i wewnętrzne rozterki bohaterów, a całość dłużyła się niepotrzebnie. Teraz kiedy ponownie odświeżyłem sobie ten komiks jestem nim wręcz zachwycony. Wielowątkowa opowieść o ciemnej stronie własnego „ja” i uleganiu pokusom oraz konieczności zapłaty za swoje postępowanie nie zestarzała się ani na jotę. Claremot z Byrnem z zeszytu na zeszyt budują niewiarygodne napięcie i widać, że wszystko jest przemyślane do samego, jakże wybuchowego, końca. Ściana tekstu oczywiście pozostała, ale podkreśla to tylko wewnętrzne rozbicie bohaterów (nie tylko głównych, ale również pobocznych, jak Lilandra), dzięki czemu łatwiej jest wczuć się w ich sytuację. Wspaniała i jakże wzruszająca historia. Typowy „musisz mieć” dla fanów Marvela.
Blueberry t. 7-8. Cykl „Mister Blueberry” stanowi poboczną serię, a jednocześnie kontynuację przygód dziarskiego eksporucznika armii USA, który osiadł w legendarnym miasteczku Tombstone. Mamy tutaj wyraźną zmianę narracji (m.in. zdecydowanie więcej humoru sytuacyjnego czy słownego), a główna akcja nie dzieje się na niezmierzonych stepach Dzikiego Zachodu, lecz w jednym miejscu (poza tym poznajemy również pewne wydarzenie z przeszłości Blueberry’ego). Świetne wkomponowanie głównej postaci w autentyczne wydarzenia przypomniało mi trochę naszą rodzimą trylogię z Potopem na czele, chociaż czasy zupełnie odmienne. Dzięki temu obok naszego bohatera, jego nowej miłostki czy pisarza Campbella, mamy takie historyczne postacie, jak bracia Earpowie z Dokiem Holliday’em, Geronimo i bracia McLaury. No i oczywiście słynny pojedynek w Corralu OK, który wprawdzie został trochę „podrasowany”, ale wyszło wszystko bardzo zgrabnie (dla osób bardziej zainteresowanych historią Dzikiego Zachodu polecam doskonały serial „The West”, za którego realizację jest odpowiedzialny Robert Redford). Nie wiedziałem czego spodziewać się po kontynuacji serii, a dostałem kawał dobrej rozrywki na kilka wieczorów.
 
Zaskoczenie na minus - brak.
 
« Ostatnia zmiana: Październik 03, 2018, 08:38:43 am wysłana przez laf »

Offline SkandalistaLarryFlynt

Odp: Bo chodzi o to, żeby plusy nie przesłaniały nam minusów
« Odpowiedź #224 dnia: Październik 03, 2018, 09:56:11 am »
   "Mroczna Phoenix" to jak dla mnie chyba szczytowe osiągnięcie komiksu superhero, przynajmniej w podgatunku "typowego superhero". Przepadałem za tym komiksem za dzieciaka a teraz jak po latach przeczytałem jego wydanie z WKKM to spodobał mi się o wiele bardziej. Doprawdy Byrne i Claremont stworzyli coś ponadczasowo monumentalnego. Wielka szkoda, że wszystko to zostało później rozwodnione jakimiś pi****letami, że to był kosmiczny pasożyt tak naprawdę a jeszcze bardziej naprawdę to nie była Jean Grey itepe. Top 10 jest rewelacyjne, ale gdzie mu tam do X-Men.   
   Beast jest faktycznie nieco "taki se". Tak jak kocham te starocie, tak ten komiks też mnie trochę wynudził.Sprawa może się trochę rozbijać o to, że tak jak w przypadku innych staroci kolekcyjnych są to rzeczywiście najlepsze historie z tamtego okresu, tak tutaj dostaliśmy raczej przeciętną produkcję reprezentującą swój okres. Ja tam przy Bestii bawiłem się nienajgorzej, ale porównując do innych ramotek, czuć w nim różnicę poziomów.
   ps. Gdzie w Top 10 te Gwiezdne Wojny???