Z bogatej oferty NSC liczącej 16 utworów zainteresowałem się 6 pozycjami (Tank Girl, Odrodzenie, TBMM, Head Lopper, Zabij albo zgiń, Jezioro Ognia). Każdy z tych komiksów ma coś, co uwielbiam. Większość tworów została już mniej lub bardziej opisana, natomiast "Jezioro Ognia" doczekało się, wg szukajki (tytuł oryginalny plus tytuł polski w deklinacji), napomknięcia w raptem dwóch postach. Czas to zmienić. Jestem komiksowym laikiem, znalazłem jakiś czas temu dużą frajdę w czytaniu obrazkowych historii, więc nie będę się skupiał na kresce i udawał, że umiem powiedzieć coś więcej niż: "(nie) podoba mi się".
"Jezioro Ognia" to komiks z mało eksplorowanego podgatunku historii alternatywnych, czyli akcją osadzoną w czasach historycznych z ważnym dla fabuły XX-wiecznym motywem popkulturowym. Takie np. zombie. Ciągle czekam na apokalipsę zombie w czasach faraonów. W filmie na razie najdalej cofnięto się do XIX wieku (wojna secesyjna: "Abraham Lincoln kontra zombie" oraz "Exit Humanity", XIX-wieczna Anglia w "Dumie i uprzedzeniu, i zombie"). Kosmici też upatrzyli sobie współczesne, najczęściej amerykańskie, miasta. Uwielbiam "Wojnę światów" z 1953, ale potrzebowałem właśnie czegoś takiego jak "Lake of Fire". Jak tylko wpadł mi dzisiaj w ręcę ten komiks, od razu zabrałem się za czytanie.
Historia osadzona we Francji w pierwszej połowie XIII wieku. Trwa oblężenie miasta, w którym ukrywają się odszczepieńcy od wiary katolickiej. Przywódca oblegających wysyła kilku najbardziej krnąbrnych i niepotrzebnych (m.in. rycerz pijak, fanatyczny inkwizytor, jakiś chłystek żądny przygód) w przypadkowe miejsce na mapie. U celu podróży drużyna odkrywa opuszczone wioski, splądrowane kościoły. Gdy wreszcie natrafiają na okaleczonych i przerażonych tubylców nikt nie wierzy, że za wszystkim stoją... demony. Bo tak trzynastowieczne umysły tłumaczą sobie to, co widzą.
Pierwsze kilkadziesiąt stron to elektryzująca lektura. Motyw wprawdzie ograny: nieświadoma niczego ekipa dostaje się do miejsca, w którym dzieją się paskudne rzeczy, a im dalej się zapuszcza, tym bardziej wzmaga się w odbiorcy przekonanie, że nikt nie ma szansy ujść żywcem. Później robi się z tego, w moim odczuciu, trochę za duża nawalanka. Wytłumaczone zostaje też, jak w ogóle XIII-wieczny człowiek jest w stanie podjąć walkę z kosmicznym agresorem dysponującym futurystyczną technologią.
Ciężko pisać bez spoilerów, mnie się podobało. Daję 7/10, po cichu liczyłem na jeszcze większą zabawę. Niemniej wielkie podziękowanie dla polskiego wydawcy, bo miałem tę pozycję na krótkiej liście życzeń jeszcze zanim usłyszałem o NSC. Pisano tutaj, że Image przyjechał w drugim garniturze. Cieszy mnie to, bo nie chciałbym być zmuszony wybierać tylko między szlagierami. Im więcej tytułów, tym lepiej. Ukierunkowanie NSC na postacie kobiece też mnie cieszy, bo cicho liczę na wydanie u nas "Black Cloud" i "Bitch Planet".
Z technikaliów: odkryłem tylko jedną literówkę (zamiast "śmierci" wyszło "śmieci"). Szkoda, że strony są nienumerowane. Największym minusem jest dla mnie brak przetłumaczonych onomatopei, a było ich tu od groma. Może jedynie nie czepiałbym się dźwięków pozaziemskich kreatur, ale cała reszta wprawiała mnie w zakłopotanie. Łatwo sobie "kaboom" przełożyć na np. "bum!", a "koff, koff" na "khe, khe", ale niektóre dźwięki z niczym mi się nie kojarzyły. Nie będę dawał przykładów, ale źle się ogląda/czyta takie walki. Okładka w dotyku dziwna, ale fajna. Nie wiem, czym pokryta i jak to się profesjonalnie nazywa. Tom "Odrodzenia" ma to samo.