tego tekstu nie rozumiem zupełnie. czyli tylko konsument może mieć nastawienie "handlowo-sklepikarskie"?
śmierdzi zwłaszcza w kontekście całej matematyki, którą zawarłeś w poście po tym zdaniu.
W moim przekonaniu to, co przyciąga ludzi na targi, to możliwość obcowania z wydawcą, podpytania o szczegóły, zobaczenia produktu na żywo, zapoznania się z nowościami, small talk z autorem. Niektóre wydawnictwa traktują zaś targi jako moment na podreperowanie budżetu, kwota brutto, czasami bez paragonu (a jakże!), bez kosztów dystrybucji poza własną pracą i bez zaangażowania. Jaki jest sens wówczas płacenia 12 zł za wejście i +15% do ceny dyskontowej?
Cel, jaki przyświeca targom, to zaprezentowanie swojej oferty, przywiązanie klientów, poznanie ich potrzeb, gustu, opinii, a w ostateczności sprzedaż na zasadzie: po co mam to pakować i przewozić do magazynu? W niektórych branżach jest wręcz zakaz sprzedaży detalicznej, poza ostatnim dniem, podczas którego wystawca ma na celu wyjechanie z targów jednym pustym samochodem, a nie trzema pełnymi.
Trochę tak jest na książkach, kupiłem Twardocha za 20 złotych, czyli 14 poniżej najtańszej oferty.
Tymczasem na FK, rozmowa z jednym z właścicieli:
- Co dla Pana?
- Nie nic, przyglądam się nowościom. Kibicuję wydawnictwu. Kiedy poznamy kolejne losy XXX?
- yyy, no przecież jest nowy tom YY
Konsternacja
- Ten tom wyszedł dwa miesiące temu
- Czyli pan nie kupuje
- Nie, już mam
- To może ZZZ?
- W zasadzie mam od was już wszystko, bo podoba mi się to, co wydajecie, tylko za wolno.
- To po co pan kupuje tak szybko?
No tak, gdyby się wstrzymał, to 100% kwoty trafiłoby do wydawcy, a tak trzeba zapłacić dystrybucji i skarbowi państwa należne daniny. Rok temu kupiłem u nich na 623 złote i zapytałem, czy zrobią mi super cenę. Tak. 620. Autentycznie.
Trochę się rozpisałem, ale moim zdaniem ta tendencja handlowa, a nie poznawcza spowodują bezsens istnienia targów. Na książkach było zupełnie inaczej, dużo bardziej pro.