Kwestia jest taka czy już samo pytanie o zakres i granice sztuki jest sztuką (nawet jeśli założymy że sztuka jest poszukiwaniem).
Pytanie, niekoniecznie, ale jeśli odpowiedzi są inspirujące i popychają do zmainy myślenia, to już można się przychylić do odpowiedzi "tak".
A w momencie w którym "puszka zupy Campbell" trafiła do muzeum to tym samym formalnie została postawiona w jednym szeregu z Leonardo. Taka nobilitacja poprzez miejsce.
Niby tak, ale jednak "puszka zupy Campbella" miała za zadanie ująć nobliwości temu miejscu i tak też się stało. To, że pytasz "A czym właściwie jest ta sztuka i niby dlaczego praca Warhola ma nią być" to własnie skutek tej niby-nobilitacji. Puszka ma 55 lat, a nadal pytają.
Był czas, że próbowano lansować termin "po-sztuka", ale w końcu teoretycy doszli do wniosku, że sztuka po sztuce, to też sztuka.
Tylko że równie dobrze można użyć określenia "produkt branży komiksowej". Nic nie poradzę - nie mogę wyzbyć się toku myślenia sytuującego komiks bliżej "produktu" niż "dzieła".
Dzieła plastyczne są "produktami branży malarskiej", a filmy "produktami branży filmowej", powieści zaś to "produkty branży literackiej", a symfonie to "produkty branży muzycznej". Można.
Jeśli jednak zestawimy obok siebie te dzieła i produkty, to możemy zauważyć (ja zauważam), że niektóre rzeczy zostały wyprodukowane przez branżę. W komiksie może zdarzyć się tak, że scenarzysta napisał coś pod dyktando, rysownik narysował według wzoru, kolorysta uzył komputera, redaktor przejrzał i kazał poprawić lub zmienić i na końcu wyszła guma do żucia dla oczu. Ale czasem jest tak, że wydawnictwo zatrusdni scenarzystę, żeby napisał coś wykorzystując bohatera trzymanego w magazynie, każe mu się zmieścić w zeszycikach o określonej objętości i produkować odcinek co miesiąc, a on pisze takiego "Sandmana".
W moim przekonaniu "Sandman" jest dziełem Gaimana (arcydziełem nawet), a nie produktem branży.
Tak samo Robert Crumb nie jest branżowym wyrobnikiem, a outsiderem, który rysuje po swojemu i to, co lubi.
Albo Charles Schulz: tłukł te paski przez pięćdziesiąt lat, dzień w dzień. Sprzedawał prawa do zabawek, filmów, nadruków na koszylkach i innych takich, ale paski rysował sam, aż do śmierci. Nie uwierzę, że potrafiłbyś nazwać jego pracę "produktem branży komiksowej". Naprawdę, nie uwierzę.
Wymienianie takich ludzi jak Chris Ware czy Richard McGuire byłoby chyba pójściem na łatwiznę, ale ja nie potrafiłbym nazwać wyrobnikiem nawet Franka Millera, choć przecież często nim bywał. Ale "Ronin", "Powrót Mrocznego Rycerza" czy "Sin City" lub "300" to jednak nie są produkty branży, ale dzieła jednego umysłu: wytwory pracowitości, pomyslowości i talentu jednego człowieka, który mógł spokojnie rysować jak wszyscy, ale coś w nim szeptało, żeby jednak zrobić to inaczej. I zrobił po swojemu. Bo na tym własnie polega tworzenie dzieł artystycznych, za sprawą których możemy nazwać komiks sztuką, bez cudzysłowu czy taryfy ulgowej.