To może ja przewrotnie powiem, że chyba jednak jest. Za jałowością dyskusji przemawia fakt, że próbujemy - jak zawsze - odpowiadać na pytanie, czy komiks jest sztuką i wkręcamy się w rodzaj dyskursu, którego celem było wyłączenie z dyskursu owych - jak je Szczoch nazywa - zeszycików dla dzieciaków wyplutych z marnej maszyny drukarskiej.
Żeby zabrzmieć mądrzej zacytuję Pierre'a Bourdieu:
(...)
to moze ja tez w odpowiedzi nieco przewrotnie napisze (zeby nie bylo, ze zlosliwie chcialem ukrecic leb dyskusji), ze prawdopodobnie byłoby tak jak napisałeś, gdybyśmy przyjeli bourdieu definicję sztuki. ale przecież nic nas do tego nie zmusza. tym bardziej, ze - pomimo iz z pewnoscia ladnie brzmi - wydaje sie ona bledna pod wzgledem logicznym, ponieważ niejako z gory przyświeca jej zalozenie niedefiniowalnosci sztuki, lecz pomimo to próbuje te sztuke w definicje uchwycic poprzez zastosowanie logicznego oksymoronu o "przyjemności oczyszczonej z przyjemnosci"; w rezultacie sztuka jawi sie nam tutaj jako idea platonska, aspekt logosu, ktorego moga doswiadczac co najwyzej jednostki nielicznie, byc moze za sprawa lat cwiczen duchowych, medytacji i to zapewne i tak pewnie jedynie czastkowo, bowiem jak wiadomo cielesnosc z absolutem obcowac w pełni nie moze. (pomine przy tym dywagacje, ze wedle tej definicji, jesli juz ja przyjac za poprawna, za szutka uznawane by byly przede wszystkim dowody matematyczne i teorie filozoficzne, a pewnie cala masa utworow, dzis powszechnie uwazane za posiadajace znamiona sztuki, ze sztuki winny byc wykluczone.)
ja, jesli juz mialbym sztuke definowac na swoj wlasny uzytek, to pokusilbym sie co najwyzej o sformulowanie warunku koniecznego (ale nie wystarczajacego), mianowicie, ze sztuka jest taki wytwor dzialanosci artystycznej, ktory w umysle odbiorcy, znajacego bieżacy stan artu, wywoluje wrazenia emocjonalne i/lub intelektualne, ktorych do tej pory nie doświadczyl; innymi slowy, do sztuki mozemy zaliczyc kamienie milowe tworczosci, ktore wywolywaly (i byc moze nawet wywoluja) nowe konstelacje wrazen w umysle kompetentnego odbiorcy.
dodatkowy problem stanowi, gdzie konczy sie dane dzielo artystyczne, to znaczy, co jest nosnikiem sztuki przypisywanej (jesli juz) danemu wytworowi artystycznemu: czy jest to sam przedmiot, czy moze sztuka, z ktora jest utozsamiany, wychodzi poza jego przestrzenny zakres, rozciagajac sie na kontekst otoczenia, w ktorym zostal umieszczony, albo np. nawet samego autora, ktorego kontekst w recepcji danego dziela powinien byc brany. (w recepcji taki niejednoznacznych "przestrzennie" dziel przydaja sie z pewnoscia eksperci, ktorzy wskaza, gdzy tych "nowych konstelacji wrazen" trzeba sie w zw. z danym utworem doszukiwac).
tak czy owak, wierze w ludzi i uwazam, ze "zwykly" czlowiek o odpowiedniej wrazliwosci, nawet nie bedac ekspertem, jest zwykle w stanie wyczuc, ze obcuje z dzielem sztuki, w szczegolnosci kierowany sama wrazliwoscia jest w stanie dokonac transcendecji poza trywialna estetyke "ladnosci" stwierdzajac na przyklad: "to mi sie nie podoba, nie lubie tego, ale czuje, ze jest to dobre artystycznie".