To ja się nie łapie
No, ja też nie. Czytać się nauczyłem na kupionym przez ojca "Wywiadowcy XX wieku". Kiedy wchodził TM-S byłem już rozkochany w komiksie polskim i europejskim. Po półrocznym kupowaniu Spidera i krótkiej próbce Batmana i Supka zostałem wierny jedynie Punisherowi, którego w okolicach 95' przestałem kupować (by po latach nadrobić w antykwariatach).
Z racji braku na rynku "moich" komiksów poszedłem w stronę literatury. Były po drodze te periodyki typu SK, AQQ czy Produkt, ale wielkie zatopienie na powrót w komiks przeżyłem w 2001 (przy czym przywiązanie do komiksu deklarowałem zawsze).
Jeszcze o BOOMIE: rzeczywiście, jeśli chodzi o jego wystąpienie wcześniej niż koniec lat 70', to się nie wypowiadam, bo mnie wtedy nie było. Tego okresu nie wziąłem pod uwagę, koncentrując się na okresie mojego życia...
Ale skoro sporo osób twierdzi, że BOOM mamy, to może zróbmy krok wstecz w dyskusji i zgódźmy się najpierw co do definicji BOOMU, co?
Powiem Wam, co mnie powstrzymuje przed uznaniem BOOMU: nie widzę wzrostu zainteresowania wśród rodziny i znajomych. Nie słyszę, żeby nakłady tytułów rosły jakoś szczególnie znacząco. To że mamy wzrost wydawnictw i ilości komiksów jest raczej skutkiem tego, że a). core komiksiarzy ma więcej pieniędzy, b).jesteśmy w stanie poświęcić wydatki (to się chyba nazywa "top of mind"), c). pewna grupa doszła jako nowi czytelnicy - ale to za mała grupa, by mówić o zmianie wśród konsumentów, bo BOOM to nie tylko ilość tytułów, to przede wszystkim wzrost w ilości osób sięgających po produkt. Czy serio komiksy idą w większych nakładach?
Rzuciłem na szybko okiem na ilość premier przed WSK w 2015. No, jakby wtedy było ich więcej, ale może źle liczę... Liczba wydawnictw o niczym nie świadczy.
BOOM to mieliśmy na naszym rynku na magnetowidy, na DVD, na podróże do Egiptu, na mieszkania na kredyt (teraz znowu), na jeszcze pewnie parę innych rzeczy (jak mówię nie wypowiadam się o czasach pierwszego Tytusa).
Tak więc ustalmy definicję. Ja nie mam problemu, żeby mnie ktoś przekonał.