Wątek homoseksualizmu Icemana nie jest niczym kontrowersyjnym. Ludzie odkrywają swoją seksualność w różnych etapach. Jakby się przypatrzeć związkom Bobby'ego to wszystkie kończyły się fiaskiem. Ba, nawet w pierwszym zeszycie w którym pojawiła się Jean Grey (lata sześćdziesiąte) Drake był jedynym który nie podszedł do okna zafascynowany nową koleżanką. Czyżby coś było na rzeczy? (...)
Ba, ciekawe jest też to, że Bendis wymyślił, że swój homoseksualizm Iceman odkrywa dopiero w naszych czasach - gdy trafia do społeczeństwa, które przetrawiło już rewolucję seksualną. W "swoim czasie" gorset obyczajowy krępował go tak, że swoją tożsamość seksualną wypierał, popadając wręcz w kompleks Don Juana
Ale w sumie to chciałem się odnieść do tego wątku bardziej ogólnie. Bo powtarzam sobie, że lepiej tu nie zaglądać, ale jakoś od trzech dni z perwersyjną przyjemnością go czytam.
Odnosząc się do tej straszliwej lewackiej ideologii gnębiącej zdrową tkankę multiwersum Marvela, chciałbym zauważyć, że:
-
Po pierwsze: z ideologiami w odniesieniu do korporacji o międzynarodowym zasięgu, to jest tak, że zależy z której strony się patrzy. Bo dla globalnych korporacji jedyną ideologią jest pomnażanie kapitału. Dla koncernów sprzedających masową rozrywkę (takich jak Disney-Marvel) wszelka ideologia polityczna, czy społeczna jest także tylko metodą sprzedaży produktu, sposobem ekspansji rynkowej, taktyką zagospodarowania poszczególnych segmentów rynku itd.
Obecna strategia wyraźnie zmierza do wykorzystania narastającej na świecie i w USA polaryzacji społeczno-politycznej, a także zachęceniu grup potencjalnych klientów wciąż mniej zainteresowanych komiksem superhero. Chodzi przede wszystkim o kobiety, których wiele zapoznało się już z tematyką za sprawą filmów MCU.
Czy ta strategia będzie skuteczna i wyjdzie Marvelowi na dobre - czas pokaże.
Inaczej mówiąc: dostrzegana przez niektórych ideologizacja odbywająca się w ramach Marvel Legacy to tylko cienka, komercyjna maska na znacznie bardziej srogiej ideologii kapitalistycznej, która z "lewactwem" nie ma nic wspólnego.
-
Po drugie: fani (a z nich rekrutuje się większość właścicieli sklepów komiksowych w USA) są grupą odbiorczą permanentnie niezadowoloną. Każdy z nich ma własne wyobrażenie o ideale swego ulubionego medium, hołubi w pamięci jakiś jego okres, czy odnogę (zwykle z czasów gdy rozpoczynał swoją fanowską przygodę) i większość tego, co ogląda obecnie poddaje ostrej krytyce.
W dobie masowej komunikacji internetowej koncerny starają się utrzymywać więc fanów w "kontrolowanym niezadowoleniu", tak aby - mimo nieuleczalnego niezadowolenia - nie porzucali swojej pasji (zwykle kierując do nich wybrane ambitniejsze serie i wierząc, że przy okazji będą mimo wszystko śledzili główny nurt wydawniczy).
-
Po trzecie: w 2018 mamy premierę trzeciego filmu o "Avengers" i idę o zakład, że znaczna część proponowanych teraz zmian do tego czasu zostanie cofnięta, tak by w momencie premiery filmu postacie, które w nim występują także na kartach komiksów miały mniej więcej podobne status quo.
Niestety zresztą - ale jak mawiał Stan Lee (a także książę Salina) - zmieniamy wszystko, by nic się nie zmieniło.