Dziś czytałem zeszyt, planszę z którego pokazywal na jednej z poprzednich stron wątku amsterdam, by pokazać, że te historie lepiej sie mają na papierze ofsetowym. Nie skupiając się na tej stronie wrażeń, zaznaczę, że "Miłość i śmierć" to kawał przerażającego i pięknego komiksu. Wpisana w ramy ciała Abby historia (jak na przykładowej planszy zapowiedź strachu, który przyniesie) jawi się niesamowicie - jako uwewnętrzniony, jako zintegorwany z bohaterką lęk... To jak kolejne plansze pozwalają się łączyć z okładkowym rysunkiem, na ktorym świat rozbija się na szereg równoległych wersji w oku muchy, sprawia, że poczucie zagrożenia rośnie i choć od chwili wizyty w
Blackriver Recorporations
czytelnik wie już, w którą stronę wszystko zmierza, to napiecie nie słabnie. Wręcz przeciwnie.
Neil Gaiman, którego "Sandman" z tego własnie zeszytu między innymi wyrasta (co widać), a ktory napisał przedmowę do drugiej części tego wydania zbiorczego, z całą pewnością miał się tu czego bać. Ja spinam się dziś nie mniej, chociaż i barokowe okropności, i koszmary filmowe, wydawałoby się, dużo wyrazistsze mam przepracowane. Strona, na której Abby czyta książkę o Sally Parks, to sekwencja spojrzeń (kadrów z motywem oczu) ułożonych niezwykle starannie, tak by efekt szkatułkowości opowieści wybrzmial jak najpełniej, a sens
rozkładajacej się na nastepnych stronach twarzy
nie mógł umknąć. Pewnie zresztą bardziej chodzi o emocje, które tym znaczącym obrazom towarzyszą. Żółty kolor ciała Abby pięknie kontrastuje z czerwienią robali. Efektownie to sie podmienia na dwustronnicowym kadrze pod koniec,
gdy bohaterka odzyskuje swe kolory ze świata jawy, a ornament tła określa to, co dzieje się naprawdę (albo prawie).
Mocne to jest.
Motyw ptaka
poruszanego przez robactwo,
którym Moore zamyka ten rozdział, pokazuje, że i Swamp Thing nie radzi sobie ze stroną rzeczywistości pozornie mu bliską (rozkład, gnicie, Jarosław Marek Rymkiewicz by się cieszył). Niesamowite.