Dopiero dziś miałem okazję przeczytać wydany w maju integral "Cliftona" i muszę przyznać, że jestem mile zaskoczony. Obawiałem się, że może czekać mnie jakaś męcząca w odbiorze ramotka, a tymczasem to była naprawdę przyjemna lektura. Moim zdaniem jest to świetny detektywistyczny komiks do poczytania zarówno z dzieckiem*, jak i samemu - jeżeli lubi się takie bardziej "łagodne" klimaty w stylu "Asteriksa", "Tintina", czy "Hugona".
Moja recenzja może być nieco stronnicza, bo album z olbrzymią flagą brytyjską na okładce miał u tłumacza angielskiego punkty już na starcie. Właśnie brytyjskość tej opowieści (oczywiście opisana tak, jak widzą ją Francuzi) to coś, co bardzo przypadło mi do gustu. Widać w niej bardzo wyraźnie ducha skautingu,
public schools i portret angielskiego gentlemana w starym, dobrym stylu - rzecz jasna wszystko to okraszone jest sporą dawką humoru. W tej dziedzinie album przeszedł mój sprawdzony test: parę razy spontanicznie roześmiałem się podczas czytania, a więc jest dobrze. Z pewnością dużą rolę odegrał tu także świetny przekład nieocenionego Marka Puszczewicza.
Muszę jeszcze dodać, że wszystkie cztery albumy w integralu to samodzielne, zamknięte historie. Mimo że nie są to pierwsze komiksy z Cliftonem (na początek dostajemy wydanie zbiorcze nr 4, pierwsze z rysunkami Bedu), nie miałem problemu z wejściem w fabułę.
Brytyjskość, o której wspomniałem, widoczna jest także w warstwie graficznej. Bedu znakomicie dostosował w swoich albumach grafikę do wcześniejszej tonacji serii, którą możemy oglądać w otwierającym tom "Kidnapingu" rysowanego przez Turka, ale tu i ówdzie widać charakterystyczne cechy jego stylu (bardzo podobał mi się żart w albumie dziejącym się na planie filmowym: co parę stron w kadrze miga nam jakiś technik czy ochroniarz o twarzy słynnego aktora). Niezależnie od rysownika mamy okazję podziwiać w tle wiele lokalnych akcentów "starej, poczciwej Anglii": lokalne puby, wiejskie domy, charakterystycznych policjantów, auta retro... a w retrospekcjach z II wojny światowej także dynamiczną walkę powietrzną myśliwców i krajobraz brytyjski w dobie bombardowań Luftwaffe. Za takie wysmakowane szczególiki uwielbiam "Czarną Wyspę" Herge, więc także i w tym wypadku jestem kupiony
Na koniec słowo o samym wydaniu: twarda oprawa, format standardowego frankofońskiego integralu, papier: offset dobrej jakości (bardzo pasuje do lektury), ponad 10 stron wstępu z opisem historii serii i kulisów przejęcia rysunków przez Bedu oraz grafikami i okładkami z magazynu "Tintin", no i, jak już wspomniałem, świetny przekład.**
Ogólnie rzecz biorąc, polecam "Cliftona" wszystkim, którzy szukają fajnego komiksu do poczytania dla potomka, jak również wszystkim fanom komiksów humorystycznych, przygodowych i detektywistycznych dla czytelników w każdym wieku. Mam szczerą nadzieję, że Egmont nie zatrzyma się tylko na integralach z rysunkami Bedu i opublikuje u nas całą serię.
------------------------------------------------
* Tu muszę lojalnie zwrócić uwagę: czasem do siebie strzelają i parę osób ginie, ale śmierć jest traktowana z należytą powagą i nie jest pokazana drastycznie; poza tym w pewnym momencie, być może przez skrót fabularny, główny bohater wsiada za kółko, golnąwszy sobie wcześniej zdrowo whisky
** Tylko jedna drobna rzecz: we wstępie jest jednoplanszowa historia z cyklu, w którym statek kosmiczny z podróżnikami w czasie napotyka bohaterów różnych frankofońskich serii komiksowych. Inne komiksy z tego cyklu ukazały się u nas chyba w tomach "Bruce J. Hawker" od Ongrysa i "Hugo. Przewodnik po krainie fantazji" od Egmontu... i w każdym nazwa serii jest tłumaczona w inny sposób. Ongrys wydał swój komiks jako pierwszy i tam są to "Tajemnicze i niewiarygodne przygody agenta kosmicznego", w "Hugonie": "Przygody nie z tej ziemi kosmicznego agenta specjalnego", a w "Cliftonie": "Tajemnicze i niesamowite przygody agenta kosmicznego"