przedmówca dobrze gada, nalać mu! soku pomarańczowego! i niech mu to jakaś loli poda, rumieniąc się nieśmiało!
Nyaa, podziękował ci bardzo.
nie wiem, ale ja gram dla gry a nie dla radości zmieniania po raz setny dyskietki (co z resztą emulator uwzględnia, a mnie doprowadza do szału).
Jak to jest z emulatorem Amigi - nie wiem. Na półce na wyciągnięcie ręki stoi mi całkiem ładnie wypasiona Amiga 1200 z twardym dyskiem i kilkoma innym rzeczami. Zatem wachlowanie wybitnie mnie ominęło, a emulować jej nie mam zamiaru, bo i po co - w tym wypadku twardy dysk spisuje się jednak lepiej niż obrazy dysków na emulacji. Natomiast na C=64 bywały gry, które nie korzystały z dodatkowej stacji dysków i przejście np. takiej Elviry II to wciąż niezłe wyzwanie nawet na emulatorze.
Jest masa starych, naprawdę dobrych gier na konsole o statusie dinozaura i emulatory dają okazję by je mógł pozna nie tylko hardcorowiec z nerdowskim zacięciem kolekcjonera.
Ja akurat jestem maniakalnym kolekcjonerem, o czym poniżej.
Niemniej Angel też ma rację - granie styluskiem jest milion razy lepsze na DSie - daje więcej precyzji niż myszka i zdecydowanie jest moar fun. Z drugiej strony to przy takim Phoenixie Wright praktycznie nie jest potrzebne i przyznaję się, że lepiej mi się gra na emulatorze, jako że przewijania tekstów tam masa. No i nie wyobrazam sobie sensu grania w Guitar Hero na klawiaturze...
Jasne - pewne gry da się bez problemu zaemulować, podczas gdy z innymi po prostu nie wolno tego robić. Niektóre urządzenia świetnie może poudawać myszka (np. wiosełka albo pistolet świetlny, tak jak w przypadku NES-a, Atari czy 8-bitowej Segi Master System), ale z taką gitarą czy bębenkiem byłby już problem.
Boze, ale ze mnie retro nerd czasem ;P
Na pewno mniejszy niż ja. Niedawno skończyłem przeglądać kompletny zestaw gier, jakie ukazały się do dnia dzisiejszego na automatach. Z ponad 5000 gier zostało mi 997, filtracja trwała półtora roku. Oprócz tego przejrzałem także Neo Geo Pocket, WonderSwana, Atari Jaguara i Atari Lynxa, a obecnie trzepę prawie 9000 gier na Atari 800 XL/XE. I tak będzie z każdą jedną platformą - nie przeoczę żadnej fajnej gry!
Emulatory są w porządku, ale emulatory to też zuo absolutne.
Ciupię np. w takiego Fire Emblema i sam fakt że robię to w emulatorze sprawia, że niby w to gram, a tak naprawdę to tylko to przechodzę. A wszystkiemu winna jest możliwośc save/load w każdym momencie, co powoduje że mogę (no, w miarę) swobodnie zaprotestować gdy generator liczb losowych wylosuje mi coś źle (czytaj: mój cios nie trafił, zdechła moja postać, czy w szczególności level up był do dupy).
Mogę sobie tylko wyobrazić te emocje gdybym grał naprawdę - jeden nie taki ruch, i... albo się muszę z tym pogodzić, albo zaczynać etap od początku. To oczywiście ciemna strona medalu, ale byłaby też i jasna - czyli ta radocha stulecia jakby się coś extra udało.
Wiesz, z jednej strony nikt nie każe ci z tego korzystać - możesz grać na emulcu jak na prawdziwej konsoli. Jednak z drugiej strony: szanujmy się. To już nie te czasy, że się miało kilkanaście gier na krzyż i tłukło w nie na okrągło, choć znało się na pamięć. Gdybym teraz np. po śmierci bohatera musiał od nowa przechodzić cały etap/świat do skutku, to chyba bym dostał rozstroju nerwowego. Po to ludzie wymyślili owe ułatwienia, aby z nich korzystać. Chociaż oczywiście przesada też nie jest zbyt dobra - mam znajomego, który w "latanych" strzelankach zapisuje się co jeden przeleciany ekran...