Z <LXG> Moore miał poniekąd ułatwione zadanie - konwnecje, schemtay fabularne, całe to semantyczne mięso miał podane na talerzu przez Verne`a, Stevensona, Stookera. W tym dialaketycznym równaniu teza była bardzo przejrzyście podana i wystarczyła jedynie iskierka geniuszu Moore`a, żeby sporządzić smakowitą syntezę, która tak Cię urzekła.
Ze <Strażnikami> zadanie było pod tym kątem trudniejsze - Moore musiał się mierzyć nie z konkretnym dziełem, postacią, nie. Moore zmagał się z mitem, archetypicznym zjawiskiem. Dla mnie zrozumiałe jest, że temt potraktował wybiórczo, dostosowując go do potrzeb swojej opowieści - doskonałej opowieści, zresztą! Niech to będzie replika na Twoje Darku twierdzenie o prawdzie w <Strażnikach> objawionej - pozwoliłbym sobie na małą dygresję a prop prac Przybyszewskiego i dyskursu z Matuszewskim, ale napiszę tylko, że to Czytelnicy, Krytycy, Odbiorcy ochrzcili komiks genialnego Anglika tak, a nie inaczej. Ja osobiście z tekstu żadnej arogancji autora w tym względzie. Piszesz, również, że -
nakreślone zostało bez należytego skomplikowania, wyważenia...
Z tym zgodzić się nie mogę i się nie zgodzę.
Druga sprawa - niekoniecznie dobrym pomysłem byłaby dekonstrukcja konkretny bohaterów ze stajni DC, gdyż Ci bohaterowie od dwudziestu paru lat dla mnie są bohaterami po prostu niewiarygodnymi, nieprawdziwymi, sponiewieranymi okrutnie przez editor-in-chiefów, zachłannych wydawców i miernych scenarzystów. Moore, w taki dziele, o które postulujesz, mógłby się skupić tylko na poszczególnych aspektach danych charakterów. Przy próbie prezentacji takiego podjeścia, jakie miało miejsce właśnie w <LXG>, bo o takie Ci chodzi prawda?
Nakreśliłem mój punkt widzenia. Liczę na dyskusje, Darku