No musze wam powiedzieć, że wczoraj ISIS ostro pozamiatało ludźmi w Firleju. Zagrali głównie hiciory z "In The Absence Of Truth" ale i parę staroci. Fajnie się oglądało stage diving i wściekły kocioł pod sceną w takim małym klubie (plus bonusy np. spadający kolo zahaczający innego nogą i obaj lecący na mokrą spoconą podłogę \m/). W życiu tak się nie spociłem chyba na żadnym koncercie, no może poza Toolem. Mam zakwasy i boli mnie kostka, bo ktoś mnie nieźle kopnął w kotle, ale co tam! Jak zagrali finisz "Dulcinea" to nie za bardzo wiedziałem co sie dzieje wokół.
Ale cichym bohaterem był japoński Boris, głównie ze względu na nich polazłem na koncert. Zagrali może z 3 kawałki, ale jak!! Zaczęli tak lżej postrockowo, ale później bluznęli takim ciężkim sludgem, jak zwolnione 10 razy Black Sabbath. Perkusista walił w wielki gong, basista walił solówy na podwójnym basie, a całkiem ładna Japonka stała sobie i czesała solidne riffy. Wszyscy długowłosi, strasznie chudzi - pokazali jak sie powinno grać.
A wcześniej wystąpiła połowa Oxbow: chydy białas w garniturku brzdąkał na akustyku, a na scenie rządził potężny napakowany murzyn z dziarami (m.in. pentagramy na ramionach i swastyka na przedramieniu) - rozebrał się do slipek i podkoszulka, wyglądał jak pijany, Ryczał, wył, pluł, zawodził - szatański, narkotyczny, pierwotny folk-blues. I jeszcze powiedział, że w USA znany jest jako "Polish Prince" - cokolwiek to oznaczało.
Kto nie był - niech żałuje!
P.S. - no i dużo fajnych koszulek, taniutkie cd i winyle i inne gadżety.